czwartek, 18 listopada 2010

Dlaczego samobójstwo jest bez sensu?

Wiele razy myślałem o samobójstwie. Parę razy nawet próbowałem zejść z tego świata ale nie skutecznie.

Po parunastu latach, od tamtych wydarzeń, dochodzę do wniosku, że samobójstwo jest bez sensu.
Dlaczego:
1. Wcześniej czy później i tak musisz rozstać się z życiem. Czy chcesz czy nie śmierć zapuka do ciebie.
2. Nikt nie ma pewności co znajduje się po tej drugiej stronie. Nikt stamtąd nie wrócił, więc albo tam jest tak cudownie (to ktoś jednak by mógł to zareklamować) albo wszyscy są uwięzieni i nie mogą się wydostać.

wtorek, 16 listopada 2010

Studia, wypadek, śmierć

Tak odmieniony wróciłem do domu i wpadłem w życia wir. Jednak już mnie nic nie interesowało i żyłem z dnia na dzień. Nie byłem w stanie wrócić do normalnego życia.
Matura zbliżała się dużymi krokami i musiałem więcej czasu poświęcić nauce.
Nie miałem zbytniej ochoty iść na studniówkę lecz spędzenie choć chwili wolnego czasu bez nadzoru rodziców było dość znaczną zachętą.
Zaczęła się o 19.00 mową samego pana dyrektora. Następnie pierwszy taniec
a ja jak zwykle podpierałem ścianę. Ponieważ żadna dziewczyna nie chciała ze mną iść więc razem z kolegą postanowiliśmy coś niecoś wypić. Niestety on nie uznawał alkoholu więc pozostawała nam tylko coca-cola.
Ogólnie było nie najgorzej i miło wspominam te dzień. Był pierwszym w czasie którego zapomniałem przynajmniej na chwilę o Doris.

piątek, 5 listopada 2010

Pierwszy raz, pożegnanie na wieczny czas

tylko dla pełnoletnich


Będąc na Sylwestra u znajomych rodziców, poznałem Dorotkę. Miała 16 lat i była młodsza ode mnie o rok. Zaraz zwróciliśmy na siebie uwagę Była ubrana w miniówkę i bluzkę z dekoltem. Patrzyłem na nią zauroczony. Niepewnie podszedłem do niej.
Kuba: "Cześć. Mam na imię Kuba".
Dorota: "Cześć. A ja jestem Dorota. Możesz na mnie mówić Doris".
kuba: "Można panią prosić do tańca?".
Dorota: "Ależ oczywiście".
Zaczęliśmy więc tańczyć przytuleni.
kuba: "Przepraszam, że pytam, ale czy masz chłopaka?".
Dorota: "Oczywiście".
kuba: "Wybacz, ale nie zauważyłem".
Dorota: "Pewnie dlatego, że mam go od paru minut".
kuba: "Niech zgadnę. To mam być ja?".
Dorota: "Ma się rozumieć. Chyba, że ty masz już dziewczynę?".
kuba: "Tak się szczęśliwie składa, że ja też mam dziewczynę od niedawna".

piątek, 22 października 2010

Nauczycielki czyli korepetycje to coś co lubią chłopcy

Kuba: "Dzień dobry. Jestem Kuba. Mama rozmawiała z panią o korepetycjach".
Monika: "Dzień dobry. Tak wiem o co chodzi. Mam na imię Monika
i jestem nieszkodliwa, więc się tak nie bój".

Przez cały czas gadała mi o jakiś głupotach związanych z prawami fizyki. Jednak mnie interesowała tylko ona. Była piękną dwudziesto-ośmiolatką o jędrnych piersiach i zgrabnych długich nogach. Wiedziałem, że muszę ją zdobyć, gdyż z każdą chwilą z nią przebywania rozgrzewała me ciało.

Podczas kolejnego spotkania Monika była ubrana w luźną bluzkę i miniówkę. Znowu tłumaczyła mi coś o prawach dynamiki i nagle pochyliła się nad zeszytem. Bez chwili wahania spojrzałem jej w dekolt. Zdumiony patrzyłem na jej piersi, gdyż Monika nie miała na sobie stanika. Trwało to tylko parę chwil, jednak zauważyłem, że przestała mówić. Podniosłem nieśmiało wzrok i zobaczyłem jak mi się badawczo przygląda.
Monika: "No i co. Podobały ci się moje piersi?".
Kuba: "Ooczczywiście bbardzo".
Monika: "A może chcesz ich dotknąć?. Śmiało nie gryzą".

piątek, 1 października 2010

Pierwsze uniesienia, pierwsze rozstania

Matka: "Daj jej wreszcie spokój Nie łaź za nią ciągle. Czy nie nie rozumiesz, że nic z tego nie będzie. Jesteś jeszcze za głupi by wiązać się uczuciowo z tą lafiryndą. Zrozum wreszcie, że masz jeszcze czas myśleć o miłości".

kuba: "Przecież ja nic nie robię. Czasem najwyżej porozmawiamy i nic takiego się nie dzieje".

Matka: "Dobra, dobra. Przecież widzę jak za nią oczyma wodzisz. Tylko ślepy by nie zauważył. Dlatego ja muszę przerwać ten związek. Od dzisiaj pracujesz przez cały wolny czas".

Kuba: "Ale po co. Mnie nie interesuje robienie jakiś głupot za marną kasę. To mnie denerwuje".

Matka: "Nic mnie to nie obchodzi. Masz robić i koniec. W końcu robisz na siebie.

Od tego czasu musiałem coraz więcej pracować, ale wieczorami i tak po cichutku przychodziłem do pokoju, w którym była kasia. Rozmawialiśmy śmiejąc się wesoło chociaż wiedzieliśmy, że dla mnie może się to źle skończyć.

Pięknego wieczoru rodzice wyszli z domu. Ja natomiast jak zwykle przyszedłem do kasi. Leżała już ubrana w koszule nocną, więc usiadłem przy niej na łóżku.

sobota, 25 września 2010

Dlaczego nie mieszkam z rodzicami

Jakaś dziwna moda panuje w Polsce, aby po osiągnięciu pełnoletności, mieszkać z rodzicami. Pomijając jakieś szczególne przypadki zwłaszcza chorobowe, jest to dla mnie nie zrozumiałe.

Młody człowiek, czy to singiel, czy to po założeniu rodziny, posiadając nawet marnie płatną pracę, powinien przede wszystkim, dążyć do mieszkania osobno. Nie wiem, skąd biorą się wymówki, typu nie stać mnie na dom/mieszkanie.

Jeśli pracujesz, na pewno jesteś w stanie wygospodarować te parę stów miesięcznie na wynajem choćby kawalerki.

Ludzie lubią być wygodni

Coraz częściej spotykam się, z postawą roszczeniową u młodych ludzi. Chcieli by, żeby za nich wszystko robić, żeby im wszystko dać.


Grożąc samobójstwem, domagają się większej uwagi "finansowej".

sobota, 18 września 2010

Życie dziecka adoptowanego czyli jaka jest ludzka natura

agnieszka wyszła przed dom. od razu zrobiło jej się zimno. był mroźny grudzień, śnieg padał gęsto, a ona z dzieckiem na rękach szła do opuszczonej stodoły przy lesie, gdzie nikt nie zaglądał. położyła rafała na deskach, a sama ruszyła z powrotem ucieszona, że pozbyła się kłopotu. idąc słyszała jeszcze płacz swojego dziecka. jednak nie odwracała się, już ją to nie interesowało: "to już nie jest mój problem do cholery".

w szopie było zimno, dziecko traciło pomału ciepło jakie dawało mu ubranie.
płakało. nikt jednak tego nie słyszał. czasem tylko przemknął pies dziwiąc się. minęło parę godzin. dziecko nie miało już sił płakać. leżało tylko patrząc się przed siebie. czuło, że nadchodzi śmierć. jednak w oddali rafał usłyszał jakieś rozmowy. podświadomie zaczął głośno płakać i krzyczeć. nie wiedział, że to uratuje mu życie. przechodzący ludzie usłyszeli płacz dziecka. podeszli bliżej i ujrzeli je. dość szybko zanieśli rafała do szpitala.

niedziela, 5 września 2010

No i mam wymarzoną wagę.

Co prawda zajęło mi to więcej czasu niż myślałem, ale dzięki urlopowi jak i diecie, uzyskałem wymarzoną wagę.
Jeśli chodzi o wymiary czy rozmiary, nie przywiązuję do nich wagi, gdyż nie jestem jakimś zniewieściałym facetem.

Moja obecna waga, to 80 kilo. Uzyskałem ją, przede wszystkim, dzięki diecie białkowej czy proteinowej jak kto woli.
Niestety przebywanie na niej dłużej niż dwa miesiące, może skończyć się źle dla zdrowia, dlatego też, przeszedłem potem na dietę warzywną, przez tydzień, a później na dietę 1300 kalorii.

Jak żyć po otrzymaniu "radosnej" nowiny.

Gdy facet usłyszy "radosną" nowinę, "jestem w ciąży", to nie zależnie od tego, czy brał czynny, emocjonalny, udział w tworzeniu nowego życia, jest to dla niego szok. Czasem w tym szoku, nawet się cieszy, robi plany i urządza przyjęcie, dla swojej partnerki w ciąży.

Jednak już po paru godzinach, dniach, dochodzi do siebie i w miejsce radości, euforii, wkrada się niepewność.
Niestety, wielokrotnie uzasadniona.

Jakie rady można wymienić, dla tych zagubionych panów, którzy dopiero zobaczą, co to znaczy żyć z kobietą w ciąży.

Oto kilka z nich:

czwartek, 27 maja 2010

Skąd się biorą dzieci albo jak się je robi

Takie pytanie coraz częściej zadają ... rodzice. Tak tak. Czytając coraz częściej, różne informacje prasowe czy doniesienia mediów, można wysnuć taki wniosek.

Gdy po wszystkich mediach krąży informacja, że nastolatka jest w ciąży, to zaraz zgania się winę na szkołę, że nie uczy o seksie, że nie pokazuje jak się zabezpieczać.

Tylko, że nastolatki wiedzą to doskonale. To nie brak wiedzy na temat seksu doprowadza do ciąż, tylko jej nadmiar. Na wszystkich portalach młodzieżowych, czy gazetach, opisywane są "pierwsze razy" i cudowne przeżycia nastolatek.

wtorek, 25 maja 2010

Dziecko wyrzucone jak śmieci czyli historia noworodka

"przegrane życie dziecka"


jest 8.12.1980 rok - łysogóry.
w pokoju siedzi matka z miesięcznym synem. za oknem pada deszcz, a z jej oczu płyną łzy. jest typową samotnie wychowującą matką. użala się nad sobą, bo nikt nie chce jej pomóc. dzwoni telefon. podchodzi ostrożnie i połykając łzy podnosi słuchawkę.

matka: "słucham"

marek: "agnieszka? z tej strony marek"

agnieszka(matka): "czego chcesz?"

marek: "chce ci powiedzieć, że wrócę do ciebie jeśli tylko pozbędziesz się tego bachora"

agnieszka: "nie mów tak o moim dziecku"

piątek, 21 maja 2010

Wierszyk dla Mamy

dziś dzień matki jest
więc spieszę się
by złożyć ci życzenia
wszystkich marzeń spełnienia

abyś była zawsze radosna
i wciąż gotowała nam tyle smacznych potraw
dziękuję że szykujesz mnie do szkoły
i choć często bolą cię nogi
idziesz ze mną bawić się

żyj nam mamo tysiąc lat
niech w twym życiu nie gości płacz
dziś obiecuję że
za sprzątanie wezmę się wreszcie

od dziś będę pomagał ci
abyś miała dla siebie parę chwil

wtorek, 18 maja 2010

Trzecia faza diety odchudzającej dukana, proteinowej

Tak więc jestem już od miesiąca, w trzeciej fazie diety białkowej. W diecie dukana, prawdopodobnie w najważniejszej. Otóż mogę sobie pozwolić na lepsze rzeczy niż w czasie pierwszej i drugiej fazy diety proteinowej. W dwóch poprzednich fazach mogłem się żywić tylko i wyłącznie produktami wysoko białkowymi i w drugiej fazie dołączyć do nich warzywa.

W obecnej fazie, mogę dorzucić porcję owoców oraz płatki do mleka na przykład na śniadanie jak i pieczywo razowe, makaron i ziemniaki. Oczywiście jeśli chodzi o makaron czy ziemniaki, bez jakiś tłustych sosów. Dwa razy w tygodniu mogę sobie pozwolić na odświętny obiad. Co prawda nie jest to odświętny obiad rozumiany przez nas jako garczek ziemniaków ze schabowym topionym w tłuszczu i do tego pół kilo ciasta, ale zawsze to jakaś odmienność od białek i warzyw.

Muszę przyznać szczerze, że nie do końca trzymam się zaleceń dukana. Zdarza mi się zjeść cokolwiek więcej porcji owoców zwłaszcza jabłek. No i choć nie powinienem podjadam sobie winogrona.
Zdarza się również większa porcja sernika, drożdżówka czy uwielbiane przeze mnie słodycze. Jednak wybryki takie są tylko sporadyczne i po takim dniu, w którym przydarzy mi się taki "wypadek", robię sobie dzień na samych białkach. Dzięki temu jak do tej pory, przybyło mi zaledwie 2 kilo, co nie jest jakąś straszną rzeczą. Staram się również przynajmniej raz w tygodniu pojeździć z pół godziny na rowerze stacjonarnym.


Jak na razie z diety białkowej jestem zadowolony. Nie jest zbyt uciążliwa choć brak w niej słodyczy co w moim przypadku jest bardzo bolesne.
Dzięki niej straciłem 10 kilo i może gdy latem warzywa potanieją, spróbuję ją jeszcze raz przeprowadzić, żeby stracić z pięć kilo.


Mój przykład mówi sam za siebie. Nawet najwięksi łakomczuchy mogą wytrwać na tej diecie. Potrzeba tylko samo zaparcia i powtarzania sobie, że się uda. Nie mieć pod ręką żadnych słodyczy to i się ich nie zje. A kiedy przyjdzie na nie ochota, należy spojrzeć na siebie i mówić sobie, że ta mała czekoladka, ten kawałek ciasta odmówiony sobie, to parę kalorii mniej.

Powodzenia.

piątek, 14 maja 2010

Czy już czas skończyć to wszystko?

Rozdział XVIII
Koniec Życia?



Studia przerwałem
Za co od rodziców nieźle dostałem
Nie usprawiedliwiałem się
I nie wyznałem powodów tego kroku

Choć chciałem dołączyć się do Dorotki
Jakoś życie nie pozwalało mi się z żoną połączyć

Więc czasem stoję nad jej grobem
I znów co robić nie wiem
Świat kręci się dalej
A ona
Opuściła mnie właśnie
Tak bardzo za nią tęsknię
Śmierci czy przyjdziesz po mnie wreszcie
Niech pogrążę się w nicość
By tylko dotykać mej Dorotki lico
Niech zginę ja
I ma rozpacz
Niech nasze wesele
Rozpocznie się wreszcie
Niech noc poślubna przyjdzie
Niech ...

poniedziałek, 10 maja 2010

Jak zrozumieć kobietę? - czyli co to hormony

Z żoną przeżywamy po raz kolejny trudne chwile. Z naszych wspólnych wspaniałych przeżyć już chyba nic nie zostało. Jesteśmy ze sobą, właściwie nikt z nas nie wie dlaczego. Chyba tylko wspólny majątek i dzieci utrudniają decyzję o rozwodzie. Mimo tego zdecydowała się na kolejne dziecko.

Jest w szóstym miesiącu ciąży i właściwie raz na dwa tygodnie, urządza awanturę w domu. Co prawda na drugi dzień przeprasza i zasłania się hormonami.

Czyli kobiety narzekają na facetów, że są nieczuli, a jednocześnie im wolno wszystko bo mają te swoje hormony.

Najpierw są złe bo mają napięcie przedmiesiączkowe, potem są złe bo mają okres, następnie trochę milsze bo chciały by seksu gdy jajeczkują. A gdy zajdą w ciąże to jakby te wszystkie ich stany połączyć w jeden.

piątek, 7 maja 2010

Miłość, związek, małżeństwo, śmierć i piekło osamotnienia

Rozdział XVII
Miłość Ślub Śmierć



Spotkałem dziewczynę
Dla której się zmieniłem
Na imię miała Dorota
I była dla mnie cenniejsza od złota
Od razu przypadliśmy sobie do gustu
Choć nie tak od razu chcieliśmy smak miłości czuć
Wciąż rozmawialiśmy o śmiesznych sprawach
I włóczyliśmy się po zabawach
Tylko czasem nad naszym szczęściem pojawiały się chmury
I musieliśmy się smucić
Ona nie miała rodziców bo zmarli
A moi chcieli mnie zabić

Tak szybko razem nam mijał czas
I wciąż widziałem ją w snach
Chodziłem na wykłady
Choć w myślach chciałem się w doktora bawić
Studiowałem ciężki przedmiot
I różnie mi szło
Jednak wiedziałem że w każdej chwili
Będziemy dla siebie mili

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Studia pierwszy rok czyli koszmar akademika

Rozdział XVI
Studia



Jeździło się do Częstochowy
Zawozić jakieś papiery
W miarę zbliżania się października
Rzedniała mi mina
Bałem się studiów bardzo
I widziałem je w snach straszno
Nie wiedziałem jak to będzie w akademiku
I czy poznam jakiś mądrych przyjaznych ludzi
Zastanawiałem się
Czy do życia studenckiego nadaję się
Miałem wewnętrzną rozterkę
I martwiłem się wiecznie
Nadszedł dzień
W którym do Częstochowy ojciec zawiózł mnie
I tak się rozpoczął kolejny etap mojego życia
A przecież mogłem z Dorotką w zaświatach pływać
Leżeć z nią na cmentarzu
I o północy brać udział w balu
A teraz nie miałem żadnej jej fotografii
Gdyż wszystkie kazała mi spalić
Wtedy to zrozumiałem
Czego nigdy nie wiedziałem
Że miłość wszystko wybaczy
Oprócz śmierci i całkowitej zdrady

piątek, 23 kwietnia 2010

Przerwany lot, nie zrealizowane plany

dzisiaj rano lecę
dzisiaj do katynia przybędę
złoże hołd pomordowanym
wspomnę ich

dzisiaj wrócę do was
tylko zobaczę ten las
dzisiaj wieczorem opowiem
co wydarzyło się tam

a od jutra nowe plany
znowu o lepszej polsce będziemy marzyć
i znowu wpadnę w codzienności rytm
i będę dalej żyć

lecz los okrutny inne ma plany
lecz jeszcze rano wypadek się zdarzył
przywalił cię wrak samolotu
dając nam smutek odczuć

wracasz ze smoleńska nie w ten dzień
wracasz choć dopadła cię śmierć
wracasz gdzie pustka po tobie
gdzie wciąż nikt nie wierzy w te wydarzenia okropne

jak teraz bez ciebie żyć
jak bez ciebie o przyszłości śnić
kto opowie bajkę dziś
kto przytuli gdy z oczu płyną łzy
kto da siłę nam
by dalej iść z nadzieją przez ten świat
kto wyjaśni nam
czemu miał służyć tej ofiary dar

tyle pytań wciąż zadaje ja
tyle odpowiedzi brakuje nam
i choć mijają godziny i dni
żadne łzy nie są wstanie smutku zmyć

tęsknimy za tobą
tęsknimy ...

wtorek, 20 kwietnia 2010

Hołd poległym pod Smoleńskiem

lecieli by oddać hołd
lecieli by okrutny mord
sprzed 70 laty - przypomnieć

lecieli położyć kwiaty
lecieli by mogiły pomordowanych zobaczyć
gdzie szumi katyński las - zatrzymał się czas

lecieli na uroczystości
lecieli się pomodlić
by pamięć przetrwała - na zawsze

lecieli na parę godzin
a wieczorem wśród bliskich mieli się położyć
nagle huk ... koniec

w parę minut świat
już wiedział co to za las
przez tyle lat
było dość cicho na świecie o katyniu
a tu w ciągu kilku chwil wiedział o tym każdy

wracacie w trumnach
wracacie nie tylko dziś
wypełnialiście to
co dla was było tym
najważniejszym przesłaniem życia

dziś pozostaje pustka i żal
dziś wciąż pytają o sens ofiary wasz
dziś nadal nie rozumie nikt
dlaczego

czy musi tak być
że nasz naród co jakiś czas
tyle ważnych ludzi traci

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Schudłem w dwa miesiące 10 kilogramów. Zrzuciłem wagę przed wakacjami

Jutro mija dwa miesiące odkąd jestem na diecie proteinowej.
Jak do tej pory ubyło mi 10 kilogramów. Dzięki wadze, która wskazuje zawartość tłuszczu, wody i mięśni w organizmie, wiem, że straciłem trochę tłuszczu.

Dokładnie ubyło mi z 33 do 29 tłuszczu, przybyło wody i mięśni (przynajmniej tak pokazuje waga).

Spodnie zrobiły się o wiele luźniejsze, a i koszule zaczęły na mnie wisieć. Nie wiedzę już przed sobą brzucha i jest super.

Tak więc mam już dwie fazy tego odchudzania za sobą. Mianowicie atak czystymi proteinami (u mnie 10 dni) i fazę naprzemiennych okresów jedzenia samych białek 5 dni i białek z warzywami kolejne 5 dni.

Od jutra przechodzę do trzeciej fazy, czyli mogę jeść już więcej różnych produktów. Ponieważ straciłem 10 kilo, faza ta będzie trwała 100 dni, gdyż na każdy utracony kilogram trzeba przyjąć 10 dni.

Jeśli ktoś chce szybko i skutecznie pozbyć się zbędnych kilogramów bez ćwiczeń fizycznych może zastosować tą dietę.

Nie popełniałem większych grzeszków podczas diety poza paroma piwkami (ale nic do nich nie jadłem) oraz zjadłem trochę ciasta na Święta Wielkanocne.

Podejrzewam, że częstsze podjadanie zabronionych produktów mogło by doprowadzić do zniwelowania wysiłku i efektów tej diety.

Mam nadzieję, że w tej fazie, którą od jutra zaczynam, będzie łatwiej no i nie nabawię się efektu jo-jo.

Przygoda na wakacjach nad morzem. Miłość w letni czas

Rozdział XV
Morze Miłość




Dobiegł w końcu czas
W którym Mariusz był ze mną wraz
Musiał jechać
I do Torunia na studia się wybrać
Zaczął się sierpień
Więc czas było wyjechać gdzieś wreszcie
Wybrałem się nad morze
By popływać w większej wodzie
Wsiadłem więc do pociągu
I rozpocząłem podróż nie znośną
Było wiele problemów
I ludzi zbyt wielu
Na szczęście była przesiadka
Więc kupiłem sobie bilet pierwsza klasa
Nie było tłoku
Ani tyle narodu
Wsiadłem do przedziału
W którym jakaś dziewczyna otwierała oczy pomału
Była sama
I się podróży nie bała
Wsiadłem bez słowa
Bo podwinęła mi się noga
Uśmiechnęła się
I rozpoczęliśmy rozmowę wnet
Miała na imię Beata

środa, 7 kwietnia 2010

Studniówka, matura i wakacje


Rozdział XIV
Studniówka


Przyszedł czas
Na studniówkę iść wraz
Jeszcze godzinę wcześniej
Musiałem pracować prędzej
No ale wreszcie się wystroiłem
I jak to będzie marzyłem
Wszedłem do szkoły lekko speszony
I swoją obecnością zdziwiony
Zaraz znalazłem swoją klasę
I trafiłem na wódki składkę
Usiadłem za stołem
I zastanawiałem się jaką mam dolę
Wkrótce przeszliśmy do sali balowej
I poczułem się podlej
Dyrektor wygłosił mowę
I było coraz gorzej
Wreszcie zagrali Poloneza
I zapanowała radość wielka
Wzięliśmy się za jedzenie
I było weselej
Daliśmy sobie luzu
A ja spodziewałem się cudu
Chciałem by była ze mną Dorotka
I by nie była to noc chłodna
Nie daleko
Siedziała Ula z “najlepszym” mym kolegą
Uśmiechali się do siebie
Unikając mnie
Tańczyli ze sobą

sobota, 3 kwietnia 2010

Odchudzanie a święta i pokusy oraz grzechy


No niestety. Po raz kolejny święta tuż tuż.

Osobiście nie lubię żadnych świąt, a tu jeszcze jestem na diecie. Depresja do kwadratu.

Nie będę udawał, że jestem silny i wytrwały jak nie wiem co.

Już skusiłem się na sernika, ale stwierdziłem, że niewielka dyspensa mi się należy.

Wybrałem tylko taktykę, że grzeszki te będą przypadać w czasie gdy mogę mieszać białka z warzywami. No i podstawowa zasada, Najpóźniej ciacho, placek czy jak kto to tam zwie, je się do godziny 14, a potem tylko białka. Wtedy do północy organizm zdąży spalić te wszystkie węglowodany i tłuszcze.

Wszystkim, których raduje to święto, wszystkiego najlepszego i porządnego żarcia. Najedzcie się za tych co się odchudzają.

A tym, którzy nie przepadają za świętami chcę powiedzieć

NIE JESTEŚCIE SAMI :)

poniedziałek, 29 marca 2010

Małżeństwo czyli marzenia sobie, życie sobie


Myślałem, że tworząc rodzinę, czyli biorąc ślub z moją ukochaną, życie dało mi to co najcenniejsze w darze. Zanim wzięliśmy ślub, nie potrafiliśmy żyć bez siebie. Wciąż dzwoniliśmy i planowaliśmy, jak najszybciej się spotkać. Wyznawaliśmy sobie miłość, wierność i takie tam. Często chodziliśmy do łóżka, nawet parę razy dziennie.

A teraz co??
Już sam nie wiem gdzie gorzej, czy w domu czy w pracy. Żona jest zimna jak głaz. Codziennie wita mnie po pracy pytaniem kiedy więcej zacznę zarabiać, bo nie starcza jej na to czy tamto. Zamęcza mnie, jak to niby ona źle się czuje bo ma migreny i niestrawność.

Jak schudnąć bez wysiłku nie głodząc się.


Cały czas kontynuuje dietę proteinową o której w tym poście.
Kupiłem wagę, która mierzy zarówno poziom tłuszczu, wody jak i mięśni w organizmie. Ważę się co drugi, trzeci dzień i wyniki są bardzo obiecujące. Ubywa przede wszystkim tłuszczu, a przybywa mięśni.

Jedyny wysiłek, jaki wykonuję to oprócz codziennych czynności to rezygnacja z samochodu i chodzenie do pracy jak i na zakupy na piechotę.

W diecie 1000 kalorii, żeby gubić kilogramy musiałem pięć razy w tygodniu jeździć na rowerku stacjonarnym po 30 minut.

W diecie proteinowej, jak na razie nie jechałem na nim ani razu, a waga spada.

Korepetycje - chemia, język niemiecki, czyli zabawa na całego


Rozdział XIII
Korepetycje


Z nauką było ciężko
I miałem ochotę wielką
Zerwać z nią
I iść stąd gdzieś
Rodzice więc
Wysłali mnie na korepetycje w mig
We wcześniejszych latach
I to jest prawda
Najpierw na chemię
Której nie lubiłem wielce
Chodziłem do domu
Pani w ładnym stroju
Już po paru lekcjach
Panowała wesołość wieczna
Jeszcze się trochę uczyłem
Jednak poczucie rzeczywistości straciłem
Gdy pewnego dnia
Miła Izunia

piątek, 26 marca 2010

Pytanie o sens - zdrada jest w ludziach


Rozdział XII
Gdzie Sens?


Po wyjściu ze szpitala
Boleść mną targała
Prawie nic nie mówiłem
Chociaż do szkoły chodziłem
Więc zamiast pytań
Co kilka dni pisałem jakiś sprawdzian
Ponieważ się nie uczyłem
Większych postępów nie czyniłem
Wyłączyłem się z życia
I byłem bez życia
Zbliżała się Wielkanoc
Więc rekolekcje rozpoczęły się naraz
Chodziłem na nie bo myślałem
Że wiarę swoją odnajdę
Jednak wiedziałem
Że swoje życie zmarnowałem
Zabiłem Dorotkę

poniedziałek, 22 marca 2010

Nowy Rok, nowa miłość i śmierć


Rozdział X
Wiedeń


Nadeszła rocznica próby samobójstwa pierwsza
Rodzice wysłali mnie do Wiednia
Gdyż powtórki obawa była wielka
Wyjechaliśmy wieczorem
I byliśmy tam o wczesnej porze
O oczywiście że z rana
Gdyż jak najszybciej musiała być balanga
Rozlokowali nas po szkołach
A co gorliwszych po kościołach
Było to Europejskie Spotkanie Młodych
Lecz lepiej nie mówić
Jak mi się je udało przeżyć
Działy się tam ciekawe rzeczy
Po których sumienie dręczy
W jednej sali leżało nas z dziesięciu
I było wielu
Z którymi spały dziewczyny
Robiąc piękne miny
Na przeciwko naszego okna
Była pryszniców piątka
Myły się tam piękne francuski
Które pokazywały nam swe cycuszki
Widząc nas w oknach
Robiły lepsze numery niż dziewczyny w pornosach
Jednak nie rozumieliśmy się
I z polką zaprzyjaźniłem się
Oczywiście z jedną
Która leciała na moją męskość
Zwiedzaliśmy razem okolice
Dotykają się skrycie
Chodziliśmy wieczorami na spacery
Choć wiedzieliśmy że przyjdzie czas niedzieli
Który nas rozdzieli
Wreszcie nadeszła czwartkowa noc
I był świąteczny Nowy Rok
Byliśmy na Stefanplatz
Gdzie od sztucznych ogni gorąco było nam
Widzieliśmy dziewczyny z piersiami na wierzchu
Które dały się macać bez przeszkód
Było tyle szampana
Że przyjemność grzechu była warta
Wracając do szkoły
Kaśka mówiła “szybko mnie poliż”
Kąpaliśmy się pod prysznicem
A później zajęliśmy się szampana piciem
Wreszcie powiedziała mi
Że narkotyki załatwi w mig
Ponieważ miałem w czubie
Chętnie się zgodziłem
Strzeliliśmy sobie po działce
I czekaliśmy na efekty właśnie
Kiedy byłem na haju
Czułem się jak w raju
Nie panowałem nad sobą
Ale udało mi się Kasie rozpiąć
Zaczęliśmy się zabawiać tak
Że aż w mej głowie nie panował ład

Jednak noc dobiegła końca
Która chyba była kwitnąca
W niedziele wracaliśmy do domów
Bez żadnych większych odczuć

Wracając z powrotem
Zepsuł się nam autobus
I przykryliśmy się kocem
Lecz mogło być z nami gorzej
Bo byliśmy na 27 stopniowym mrozie
Jednak trzy kilometry od autokaru
Znajdowało się coś podobnego do baru
Gdy tam weszliśmy
Od razu obstąpiły nas dziwki
Za dwadzieścia dolarów
Można było spędzić noc jak w raju
Jednak nie interesował mnie seks z nimi wcale
Bo się bałem że jakichś chorób się nabawię
Zapłaciłem pieniądze panience
I powiedziałem jej bezczelnie
Że może robić co chce
Byle mi mojego ptaszka nie wkładała sobie gdzieś
Leżała na golasa obok mnie
I było mi przynajmniej ciepło
Rano naprawili autobus
I ruszyliśmy do domu naprzód



Rozdział XI
Narkotyki Miłość Śmierć


Szkoła znów mnie zaczęła dobijać
I musiałem się z boleści zwijać
Denerwowało mnie wszystko
I zachowywałem się zdradziecko
Ponieważ u nas w szkole
Mieliśmy taką dole
Że można było kupić narkotyki
Więc zaopatrywałem się w nie w sposób skryty
Jednak po paru razach
Zaczęła się robić trudna sprawa
Chociaż “wujek” miał najlepszy towar
To mi on radości nie dawał
Fajnie było na haju
Bo czuł się człowiek jak w raju
Niczym się nie przejmował
I świat kochał
Jednak powrót do rzeczywistości
Pozbawiony był wszelkich radości
Rozbijały się marzenia
I zanikała nadzieja
Więc starałem się z tym zerwać
I w złudzeniach nie trwać
Ten okres był najcięższy w moim życiu
I nieraz pomocy szukałem w wyciu
Po wielu trudach
I nie zliczonych znojach
Udało się mi wyjść z tego bagna
I myślę że była to decyzja trafna
Pewnego dnia
Na osiemnastkę zaproszony zostałem wraz
Było bardzo miło
Chociaż ani kropli nie piłem
Była prawie cała klasa
I świta nasza
Oprócz nas
Znajdowało się kilka innych osób
Poznałem piękną dziewczynę
Z którą spędziłem czas mile
Miała na imię Dorota
I była wolna
Od razu przypadliśmy sobie do gustu
I dobrego nastroju nikt nam nie popsuł
Tańczyliśmy ze sobą cały czas
I chciałem jej buzi dać
Była bardzo zarumieniona
Ale jednocześnie zadowolona
Ponieważ musiałem wracać do domu
Zaproponowałem abyśmy spotkali się znowu
Odprowadziłem ją
Gdyż chciała wyjść stamtąd
Kiedy leżałem po ciemku w łóżku
Myślałem o jej pięknym duszku
Zastanawiałem się
Czy w objęcia miłości wpadnę wnet
Czy to było zauroczenie
Czy może coś więcej
Na drugi dzień się spotkaliśmy
I do porozumienia doszliśmy
Zakochaliśmy się od pierwszego spojrzenia
I nie ma co tego zmieniać
Zaczęliśmy ze sobą chodzić
I uśmiechami darzyć
Przeżywaliśmy wspaniałe chwile
I nie rozmawialiśmy ze sobą zawile
Spotykaliśmy się w Egipcjance
Nieraz chodziliśmy na tańce
Nigdy nie przypuszczałem
Że może kiedyś ją stracę
Dobiegła końca druga klasa
Ale nigdy nie kończyła się praca
Musiałem jeździć do Wsi
I pracować nieraz nocami
Jednak wszystko to znosiłem
Bo się kochałem w Dorotce miłej
Rozpoczęły się wreszcie piękne wakacje
O których można pisać baśnie
Rodzice pojechali na wczasy
Oczywiście z pracą każąc mi walczyć
Wprowadziła się więc do mnie Dorotka
Która była jak róża kwitnąca
Często się śmialiśmy
I ze sobą rozmawialiśmy
Pewnego dnia poruszyliśmy poważne tematy
Na które tylko nieliczny by się poważył
Właśnie Ona nauczyła mnie
Że kobieta przedmiotem nie jest
Również odczuwa
I nieraz jej się czoło zachmurza
Powiedziała mi wtedy
Że nie zamierza bawić się w pościeli
Kazała mi zmienić swoje myślenie
I seksu nie uprawiać wiecznie
Według niej
Uczucie miłości znaczy coś więcej
Seks nie jest zabawą
Ale życia prawdą
Chce być naprawdę przekonana
Że jest we mnie zakochana
Oczywiście mogę ją pocałować
Często obejmować
Czy podziwiać jej piękne ciało
Gdy jej się kąpać zachciało
Mogliśmy spać razem w łóżku
I całować ja po cycuszku
Chociaż początkowa się wkurzałem
To się z jej myśleniem zgadzałem
Toczyliśmy nadal poważne rozmowy
I chcieliśmy swe wnętrze odkryć
Nagle wyznała mi
Że nie wierzy w nic
Nie jest katoliczką
Bo tak jakoś wyszło
Nie przejąłem się tym wcale
Dopóki nie zdałem sobie spraw
Że mogą być pewne kłopoty
Gdy mi się nie uda poparcia rodziców zdobyć
Jednak na razie żyliśmy razem
I chodziliśmy na zabawy dalej
Skończył się wspaniały czas
Gdyż rodzice wrócili wraz
Siedzieliśmy przy stole
I nic nie mówiło że nadejdzie koniec
Wszyscy byli dla siebie mili
I uśmiechami darzyli
Jednak kiedy tylko Dorotka wyszła
Zrobiła się atmosfera przykra
Pierwsze pytanie brzmiało
I od którego uciec się nie dało
To czy jest wierząca
I praktykująca
Odpowiedziałem że nie
I piekło rozpoczęło się wnet
Zabronili mi się z nią spotykać
I było widać
Że prędzej mnie zabiją
Niż jej na przeciw wyjdą
Żadne tłumaczenia nic nie dały
I wciąż chodzić mi z nią zabraniali
Jednak żadne zakazy
Nie dawały sercu rady
Spotykaliśmy się nadal
I choć gniew w nas pałał
Nie mogliśmy na to nic poradzić
I pozostawało nam tylko marzyć
Prosiła mnie bym
Zapomniał o niej w mig
Jednak zbyt bardzo ją kochałem
I przyrzeczenie jej dałem
Że tylko śmierć nas rozłączy
Aby w zaświatach nas połączyć
Zaczął się rok szkolny
I początek był markotny
Nie mogłem się pogodzić z tym światem
Który wytykał mnie palcem
Mijały miesiące
I były dni w domu milczące
Coraz trudniej było
Spotykać się z Dorotką miłą
Przyszły wreszcie święta
W które była udręka wieczna
Miałem dużo czasu na przemyślenia
Ale nie tliła się już we mnie żadna nadzieja
Przeżyłem święta milcząco
I bardzo nie znośno
W Sylwestra powiedziałem rodzicom
Że zgodnie z ich myślą
Zerwę z Dorotą
I skończę z sytuacją nieznośną
Jednak muszę do niej iść
Żeby normalnie żyć
Zgodzili się na to
Bo nie wiedzieli że jest to nieprawdą
Poszedłem do Dorotki
Która wtedy była u ciotki
Siedzieliśmy przytuleni
I w siebie zapatrzeni
Wspominaliśmy cudowne chwile
Które przeżywaliśmy mile
Wspólne bale
I niejeden taniec
Wyjazdy do Sielpi
Gdzie zapach wody i lasu nas nęcił
Ogniska we dwoje
I kąpiele błotne

wspólne dni u mnie w domu
I pozbywanie się mego nałogu
Kolacje przy świecach
I budzenie się we własnych objęciach
Były to wspaniałe dwa miesiące
Które miały w naszym życiu oddźwięk
Kochaliśmy się do szaleństwa
Więc nie mogła tego przerwać
Jakaś decyzja bezczelna
Więc postanowiliśmy
Że zrobimy na złość wszystkim
Skoro nie możemy żyć razem
To w noworocznym darze
Damy sobie śmierć
Aby połączyła nas wnet
Miałem jeszcze narkotyki
Które kupowałem od “wujka” w sposób szybki
Zafundowaliśmy sobie “złoty strzał”
Który z życiem rozdzielić nas miał
Poczułem błogą nieświadomość
I kończyn nieruchomość
Jak jakiś film
Całe życie przeleciało mi w mig
Nagle nastała ciemność
I już myślałem że idę w wieczność
Nagle coś szarpnęło mym ciałem
I ujrzałem jakieś twarze
Byli to lekarze
Którzy w cholernym darze
Zwrócili mi życie
Chociaż chciałem z nimi się pożegnać skrycie
Kiedy leżałem w pokoju
Rodzice opieprzali mnie znowu
Jednak nic nie docierało do mnie
Po narkotykach pewnie
Wreszcie dowiedziałem się
Że Dorotka zmarła wnet
Nie zdążyli jej uratować
I muszą ją pochować
Targała mną taka rozpacz

sobota, 20 marca 2010

Jak chudnę - podsumowanie miesiąca na diecie


Minął miesiąc odkąd jestem na diecie proteinowej czyli cztery etapy do wymarzonej figury.

Pierwszy etap zwany protal czyli faza uderzeniowa, trwał u mnie 5 dni.
Następnie przeszedłem do fazy drugiej czyli utraty wagi (faza naprzemienna). W tym czasie je się zarówno produkty białkowe (np. przez 5 dni) a przez kolejne 5 dni zarówno białka jak i warzywa. Trwa do czasu, aż dojdziemy do wymarzonej figury.

Jak na razie z 95 kilogramów zszedłem do 89. Czyli w miesiąc 6 kilo.
Żeby uprzedzić komentarze, tracę tłuszcz, a nie wodę gdyż wcześniej byłem na diecie 1000 kalorii i wody się pozbyłem :)

Jak na razie ze skutków ubocznych to: zły nastrój bo to jednak dość jednostajna dieta, dość ciężkie zaparcia i czasem ból głowy.
Na szczęście nie trzeba w jej trakcie uprawiać ćwiczeń bo jakoś by mi się nie chciało. Na diecie 1000 kalorii potrafiłem ćwiczyć 5 razy w tygodniu po 30 minut.

Jednak pocieszeniem jest to, że już nie długo, gdy tylko dojdę do wymarzonej wagi czyli 80 kilogramów i przejściu przez łagodne dwie kolejne fazy diety, będę się rozkoszował swoim nowym wyglądem i mniejszym rozmiarem ciuchów.

Ciekawostką przy odchudzaniu jest, że powinno się znaleźć jakąś grupę wsparcia, żeby człowiekowi było raźniej (ja niestety na żonę nie mogę liczyć: gotuje, piecze ciasta i kupuje pączki :( ). Dlatego też byłem na kilku forach, gdzie ludzie opisywali swoje przygody z dietami. Śledząc wątki można zauważyć pewną prawidłowość. Niezależnie od wyboru diety, wpisy kończą się po kliku tygodniach. Można wnioskować, że osoby te przestały się odchudzać lub po prostu "złamały" się. Uległy słodyczom i zaprzestały dążeniu do zaplanowanego celu.
Ja jak na razie daję sobie radę i mam nadzieję, że w końcu uda mi się dojść do celu. Jedynym grzeszkiem było zjedzenie jednego kawałka małej pizzy ale jak na razie nie zaszkodziło to mojej figurze.

piątek, 19 marca 2010

Walentynka


Walentynkę dziś Ci ślę
Abyś wiedziała że
Pragnę Twej miłości co noc
I mam marzeń moc
Jest to dzień
W którym nie muszę bać się
Mogę śmiało wyznać co czuję
I mam nadzieję że tego nie pożałuję
Więc przechodząc do sprawy
Mój los się w tej chwili waży
Pragnę Twego szczęścia
I ciała Twego piękna
Dlatego piszę list
Abym zagościł w sercu Twym
Może będziesz miała jakieś obiekcje
I na początku pomyślisz
Idź mi stąd prędzej
To wiem
Że gdy te sprawy przemyślisz
Los pobiegnie po mojej myśli
Jesteś taka cudowna
Że potrzebuję Cię do życia jak pokarm
Twa cudna figura
Z nóg mnie zrzuca
Twe piękne oczy
Śnią mi się co nocy
Twe puszyste włosy
Dostarczają mi tyle radości
Podziwiam Cię wciąż
I za żonę chcę Cię wziąć
Masz cudowne poczucie humoru
I przy Tobie zapominam o codziennym znoju
Więc śnie wciąż o Tobie
I Twe spojrzenia łowię
Próbuję zbliżyć się do Ciebie
I wciąż wierze
Że spotkamy się przed ołtarzem
I sprawisz mi w noc poślubną lanie

Nie przeszkadza mi Twa profesja
I nie będzie o to kłótnia wielka
Wiem że musisz zarabiać
I dlatego w tak nietypowy sposób dorabiasz
Choć się wprost nie przyznałaś
To jako odpowiedź szminką się pomalowałaś
Ale mimo to
Odrzucam swą złość
I wyznaję Ci swą miłość
I serca zawiłość
Nie zostawiaj mnie
I zgódź się
Abyśmy szli razem przez życie
I nie musieli kochać się skrycie
Wiem iż boisz się przed sobą przyznać
Że przystojniejszego faceta
Ode mnie już nie poznasz
Ale mówię Ci
Nie graj niedostępnej dziś
Jest bowiem dzień
W którym zakochani przed sobą
Spowiadają się

Pytania do kolegi z lepszego świata

Dziś mija tydzień od kiedy leżysz w grobie
I dziś byłem nad Twym grobem
Widziałem jak wieńce
Zostały przykryte śniegiem pięknie
I zaraz pomyślałem
Że jest to do gór odwołanie
Może los na koniec jeszcze
Chciał ukazać swe oblicze piękne
Patrzyłem urzeczony
Choć oczywiście złowrogi
Bo nie mogłem z Tobą porozmawiać
Bo taka jest okrutna prawda

Pożegnanie - wspomnienie człowieka, który kochał wspinaczkę

Pożegnanie M


Odszedłeś w dal
Pozostał tylko żal
Wciąż zastanawiam się
Czy musiałeś zginąć gdzieś
Tam w górach
Na Mnicha szczytach

Miałeś tyle planów
A ginąłeś pomału
Wciąż wierzyłeś
Że ustatkujesz swoje życie
Miałeś nadzieję
Że dopiero za parę lat wylądujesz w niebie
Choć wiedziałeś że taternictwo jest niebezpieczne
To organizowałeś turnusy wiecznie

wtorek, 16 marca 2010

Jak zaczęła się depresja czyli droga do 120 kilogramów


Będąc w szkole średniej gdy po wielkiej młodzieńczej miłości w pierwszej klasie, zostałem sam, zacząłem zastanawiać się nad sensem życia.

Rzeczywistość wokół mnie była dość szara. Nie miałem pomysłu na życie, nie znałem przepisu na szczęście.

W domu była sytuacja kiepska choć pewnie według niektórych aż grzech narzekać.

Zdaję sobie sprawę, że wielu młodych ludzi może nawet tysiące, mają (mieli) o wiele trudniejszą młodość. Choćby pokolenie, które żyło w czasach głodu czy wojny. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego co oni przeżywali, ale wydaje mi się, że każdy przeżywa swoje tragedie, których co prawda nie można porównywać z tymi które wydarzyły się w czasach okupacji.

poniedziałek, 15 marca 2010

Co robić żeby zapomnieć o bezsensie życia


Rozdział VIII
Śmierć Kliniczna


Oglądałem jakiś film
I główną rolę grałem w nim
Widziałem siebie samego
Od początku mego marnego
Przeglądałem kolejne lata
I była to rzecz chyba tego warta
Byłem więc na Baryczy
Gdzie nikt nie milczy
Bawiłem się tam z Ewą i Leszkiem
Wszyscy byliśmy profesorskimi dziećmi
Paliliśmy ogniska
I była to zabawa towarzyska

U mnie w domu również bawiliśmy się
Można powiedzieć że na pięć
Przychodziła Anka z rodzicami
Którzy również z moimi ze szkoły się znali
Robiliśmy wyścigi
Kto więcej wody wypije
Wywieszaliśmy przez okno pajaca
Któremu głowa prawie odcięta wisiała
Cień był przerażający
I słychać było nieraz z ulicy jakiś okrzyk
Było wesoło i miło
Kiedy tak się bawiło
Skakało się na łóżka
Mimo że pora była późna

Jednak dzieciństwo się skończyło
I wątpiło się w życia zawiłość

W tym okresie w filmie wystąpiły jakieś braki
Które można było moim stanem tłumaczyć
Nagle pojawiła się siostra
Skąd nie wiem
Ale była nieznośna
Choć rodzicom dokuczała
To była przez nich bardzo kochana
Miała dostać wszystko
I tak właśnie wyszło
Dokuczała mi co chwilę
I nie spędzaliśmy czasu mile
Cieszyła się że ma dostać od rodziców mieszkanie
A mnie przyjdzie spać na polanie
W święta jeździliśmy do Rabki
Więc ciekawego nie było nic
Rodzice chcąc mnie maltretować
Uważali że granie mogę pokochać
Wysłali mnie do szkoły muzycznej
I co tydzień z tego powodu były kłótnie
Na szczęście dla mnie
Musiałem iść na operację wyrostka nagle
Przez tydzień nie dawali mi nic jeść
I o suchym pysku musiałem święta przejść
Jednak było wesoło
I swoją drogą
Podobało mi się w szpitalu bycie
Chociaż czasami były nie miłe chwile
Do nich można zaliczyć zdejmowanie szwów
I cierpienia wielki trud

Później widziałem swój pobyt w Ziębicach z Robertem
Gdzie wszyscy mówili że przyjechałem z Wieśkiem
To był jakiś obóz
A nie jeden z nas był łobuz
Prowadzili go księża
I była udręka wieczna
Bo nie było dziewczyn
I nie było się z kim pieścić
Na szczęście chodziliśmy na basen
Gdzie były panienki aż lizać palce

Pojechaliśmy z księżmi do Kłodzka
Gdzie była twierdza mocna
Chodziliśmy labiryntami
A niektórzy z nas się w nich ganiali
Trzy dni przed 11 mymi urodzinami
Zmarł na raka dziadek
Od tamtego to czasu
Nie mam urodzin właśnie
I z tego powodu do dzisiaj płaczę




Rozdział IX
Codzienność


Nagle film się skończył
I z rzeczywistością mnie połączył
Zobaczyłem nad sobą pielęgniarkę
Która sprawdzała wszystkie aparatury właśnie
Uśmiechnęła się do mnie szeroko
I powiedziała “nie udało ci się kolego”
Nie mogłem za bardzo mówić
Ale nie musiała mnie cucić
Powiedziała że rozumie
I nie pozwoliła rodzicom wchodzić wnet
Przyszła do mnie nad ranem
Z jakimś małym darem
Spytałem się skąd tu się wziąłem
I dlaczego jeszcze nie leżę w grobie
Opowiedziała mi wszystko co wiedziała
I to nie była wesoła prawda
Matka coś ode mnie chciała
I na biurku znalazła
Opakowania po lekarstwach
Zadzwoniła po pogotowie i zaczęła się o mnie walka
Nie mogłem zrozumieć
Dlaczego lekarze nie chcą dać komuś umrzeć
Powiedziała żebym za dużo nie myślał
I z problemami sobie spokój dał
Spałem długi czas
Aż rodzice obudzili mnie na raz
Zaczęli się na mnie wydzierać
I od nowa mnie wnerwiać
Mówili że przynoszę im wstyd
I z chęcią by mnie mogli zabić
Ponieważ zalecany był mi spokój
Więcej wrzasków bym nie zniósł
Siostra poprosiła kulturalnie
Żeby opuścili mnie właśnie
Kiedy miała nocne dyżury
Często przychodziła ze mną mówić
Rozumiała moje postępowanie
I nie ganiła mnie za nie wcale
Starała się mi ukazać sens życia
I wiarę na tym świecie bycia
Jednak skończył się mój pobyt w szpitalu
I bez jakiegoś większego daru
Wróciłem do codzienności
W której zbyt często smutek gościł
Oczywiście nikt nie wiedział
Ani się nie dowiedział
Dlaczego wylądowałem w szpitalu
I w jaki wpadłem nałóg
Kłótnie w domu były na porządku dziennym
I byliśmy w zagniewaniu wiecznym
Jednak w pewnym momencie
Rodzice zrozumieli wreszcie
Że jeśli choć trochę się nie zmienią
Zrobię im radość wielką
I zejdę z tego świata
A ich pozycja będzie marna
Starali się więc ze mną rozmawiać
I byli mili naraz
Choć pracować nadal kazali
To uważali
Żebym się nie przemęczył
I oczywiście szkołę skończył
Jakoś udało się skończyć pierwszą klasę
I oceny nie były takie marne
W wakacje pracowałem
I nieraz na plaży leżałem
Przyjechał Robert z Mariuszem
Który był jego kumplem
Robiliśmy razem w piwnicy
Jak dobrzy pracownicy
Ponieważ matka zawsze Robertowi dogadzała
To nas we trójkę na miasto puszczała
Wtedy to odchodziły jaja
Jak Mariusz się do dziewczyn dowalał
Choć widział je pierwszy raz w życiu
To od razu wyczuł
Czego im potrzeba
I rozmowa odchodziła wieczna
Jeździliśmy również razem
Do Sielpi na plażę
Podziwialiśmy piękne kształty
I zapraszaliśmy dziewczyny na wodne narty
W sklepach też się z wszystkiego śmialiśmy
I zanim żeśmy wyszli
Wszyscy byli rozbawieni
A nawet zadowoleni
Jednak przyszedł koniec lata
I znowu rozpoczęła się nauka marna
Poszedłem więc do drugiej klasy
I nie darzyłem wszystkich uśmiechami
W październiku pojechaliśmy na wycieczkę
Na której śmialiśmy się wiecznie
Byliśmy w Ustroniu
I nie znaliśmy znojów
Zamieszkaliśmy w hotelu
I nudziło się niewielu
Wieczorem była popijawa
I z dziewczynami zabawa
Dałem sobie pełny luz
I korzystałem z życia w brud
Dziewczyny po wypiciu
Biegały po pokojach na golasa
I to była rzeczywistość ładna
Miały piękne figury
I zapał duży
Przeżywało się wspaniałe chwile
I spędzało się ten czas mile
Wróciliśmy do szkoły

niedziela, 14 marca 2010

Przepraszanie za wszystko tylko po co


Przepraszam że żyję
przepraszam że piję
przepraszam że piszę
przepraszam że nie milczę
przepraszam że myślę o tobie
przepraszam że nie wiem nic o sobie
przepraszam że cię obarczyłem swymi problemami
przepraszam że cię darzyłem uśmiechami
przepraszam że byłem ostatnią osobą
którą spodziewałaś się zobaczyć

Przepraszam że palę
przepraszam że się nie nadaję
przepraszam że chcę umrzeć
przepraszam że się wtrącam
przepraszam że nie dożyję swojego końca
przepraszam że się nie modlę
przepraszam że się wykończę

Przepraszam że cię nudzę
przepraszam że cię trudzę
przepraszam że się odzywam
przepraszam że cię dobijam
przepraszam że się nie uczę
przepraszam że się uduszę

Przepraszam za wszystko
przepraszam że się cenię nisko

Lecz skończy się to wszystko i szybko
gdy zasnę na zawsze
choć według wiary
życie po śmierci będę miał marne

Przepraszam że już skończyłem

Pytanie o sens życia czyli rozważania człowieka w depresji


Życie czy ma jakiś sens
bo dla mnie nic nie warte jest
człowiek nie może mieć
tego na co miałby chęć

Żyję tutaj lat parę
a nacierpię się nad miarę
miłości prawdziwej już nie znajdę
bo po poprzednich niechęć mnie ogarnia
nie mogę robić co chcę
gdyż los rzuca mną
jak wiatr śmieć

A zatem po co dłużej żyć
przecież co noc chce mi się wyć
nie ma nawet nadziei na jutro
gdyż jak to mówią życie jest bajką okrutną

Komu mam więc "dziękować" za życie
kiedy nawet "rodzicom" nie chciało się pomyśleć
jak skutecznie pożegnać mnie z życiem
będąc już raz na progu śmierci
nie boję się jej objęci
gdyby wtedy była sprawna
i dokładna
nie miałbym kłopotów wcale
i według wiary leżał na polanie

Lecz to się nie stało i basta
a rzeczywistość jest straszna
zostaje zatem jedno wyjście
które niekiedy bywa słuszne
kiedy wypali się we mnie
iskierka nadziei
pójdę w otchłań zieleni
i już za parę lat
nikt nie wspomni mnie
z was

poniedziałek, 8 marca 2010

Wielka miłość - wielka strata


Rozdział VI
Wielka Miłość


Piętnastego września
Przyjechała Magda żeby z nami zamieszkać
Od razu mi się spodobała
I wiedziałem że przyjdzie się nam dogadać
W tydzień jak u nas zagościła
Już mówiłem do niej “miła"
Niedługo po tym zaraz
Wieczorami zacząłem całować ją naraz
Rodzice zaraz zauważyli
Że jestem dla niej zbyt miły
Musiałem więc coraz więcej pracować
Aby z nią sam na sam nie przebywać
Ponieważ miałem młodszą siostrę
Przeżywałem przez nią chwile nieznośne
Opowiadała rodzicom
Nawet to co nie zgadzało się z moją myślą
Na szczęście dla nas
Chodziła o 19.00 spać
Więc musieliśmy wytrzymywać całe dnie
By pozbyć się jej

Trzynastego tegoż miesiąca
Za winą naszego pieska
Musiała być jej ręka
Bandażem owinięta
Zaproponowałem więc
Że będę pomagał przy rozbieraniu do bielizny jej
Z chęcią zgodziła się
I tak blisko siebie spędziliśmy noce i dnie

Coraz więcej musiałem pracować
I przestawało mi się to podobać
Warsztat rodzice zrobili w piwnicy
Bo tok ich rozumowania był zawiły
Musiałem robić coraz trudniejsze rzeczy
I bardzo mnie to zaczęło męczyć

W szkole nauka szła niedobrze
I można powiedzieć że siedziałem w ławce oślej
Wszyscy natomiast zauważyli
Że jestem w kimś zakochany
Mamę szlak trafiał
I nie żałowała mi słownego bata

Kiedy pewnego wieczoru rodzice
Robili tarki zwiedzając piwnice
Mimo że Madzia miała ręce zdrowe
Znowu zacząłem rozbierać ją
Byłem tak podniecony
Że aż szalony
Ogarnęła mnie namiętność
Że zaprzepaścić ją była by bezczelność
Ona się na łóżku położyła
A ja usiadłem przy niej
Nie wiedziałem co robić
Żeby dobrze zrobić
Miała na sobie stanik i majtki
I wyglądała jak królewna bez halki
Zdjąłem jej w końcu biustonosz
Czego nie robiłem co noc
Zacząłem głaskać jej ...

cenzura

Z rodzicami było coraz trudniej
I mówili do mnie nie głupiej
Dawali mi nieźle popalić
I do pracy co chwila wyganiali
Miałem już tego wszystkiego dość
I przytulałem się do Madzi im na złość
Wszyscy nas razem w kościele widzieli
I plotki już było słychać po niedzieli
Kłótnie z rodzicami były coraz częstsze
I głupie wiecznie
Robili mi często wymówki
I o mało co nie zamykali naszych drzwi na kłódki

Pewnego razu starzy wyjechali gdzieś z towarem
A moja miła siedziała w wannie
Wszedłem do łazienki bez żadnego zażenowania
Bo wiedziałem że jest naga
Od razu zrozumiała czego chcę
I zgodziła na to chętnie się
Przeszliśmy pod prysznic
O czym normalnie mogłem tylko śnić

cenzura

Pojechaliśmy razem wszyscy
Do rodziny matki
Magdę serdecznie przywitali
I się do niej uśmiechali
Robert nie był za bardzo za dziewczynami
Jednak oczami się jej wdziękami bawił
Czułem się głupio
I było mi smutno
Że się z nim zadaje
Jednak zdałem sobie sprawę
Iż ona chce się mną pobawić
Więc udawałem zazdrość
Po krótkim czasie wybraliśmy się na łąkę
Oczywiście wyszliśmy oddzielnie
Spotkałem Madzie niedługo
I choć było już późno
Rozłożyliśmy kocyk zielony
Żeby nie gryzły nas sztuczne nawozy
Całowałem po piersiach ją długo
I napięcie nie trwało krótko
Było cudownie tak leżeć obok siebie
I czuliśmy się jak w niebie
Wróciliśmy do wujostwa domu
Gdzie było wiele narodu
Czułem na sobie spojrzenia wszystkich
I wiedziałem że chcą poznać moje myśli
Zastanawiali się czy naprawdę kocham Magdę
I miny mieli marne

Później się dowiedziałem
Że babka wzięła na stronę matkę
I przestrzegała ją
Przed miłością do Madzi mą
Jak się okazało
W tydzień po tych słowach jej się zmarło

Wróciliśmy w rodzinne progi
I z Magdą życie jakoś chciałem ułożyć
Ponieważ był październik
To nie wątpił nikt
Że trzeba chodzić na różaniec
Więc Madzię do kościoła zabierałem
I jej rękę w swoją kieszeń wkładałem

W domu wybuchało co chwila piekło
I miałem boleść wieczną
Przeżywałem katorgi
I miałem problem wielki
Nerwom nie było końca
I miałem zmarnowane listopadowe święta

Już wtedy rodzice planowali
Jak pozbyć się Madzi
Zaczęli wmawiać mi
Że jej rodzice chcą zdobyć nasz stary dom w mig
Magda wykorzystuje mnie
Bym za nimi wstawił się
Kiedy powiedziałem to Madzi
I spytałem czy się jej to opłaci
Przyznała się do wszystkiego
I już nie sprawiała dziecka niewinnego
W końcu powiedziała mi
Że nie jestem synem ludzi tych
Których nazywam rodzicami
Aż mnie szlag trafił
Spytałem się starych czy to prawda
A oni mi na to że to jest rzeczywistość ładna
Wyszedłem z domu trzaskając drzwiami
I włóczyłem się po mieście jak pijany
Wróciłem późno w nocy
I nie chciałem nikogo widzieć na oczy
Leżąc po ciemku w pokoju
Nie mogłem uwierzyć ile przeżyłem znojów
Zacząłem się zastanawiać
I nawet nad swoim losem płakać
Myślałem o tym wszystkim
I chciałem uciec od tego samochodem szybkim

Kiedy wstałem rano
Zjadłem bardzo mało
Nie mówiąc ani słowa
Gdyż godność moja była droga
Poszedłem do szkoły
Żeby uczyć się rzeczy nowych
Wyglądałem tak strasznie
Że wszyscy się pytali właśnie
Co mi się stało
I czy coś mnie boli bardzo
Patrzyłem na nich obojętnym wzrokiem
I waliłem ręką w głowę
Nic nie mówiłem
Tylko się wewnętrznie gryzłem
Przesiedziałem te sześć godzin
I nie chciałem już żyć
Wracając do domu
Miałem falę złych odczuć
Postanowiłem się pogodzić z myślą
I wielką krzywdą
Chciałem wszystko olać
I niczym się nie przejmować
W domu dowiedziałem się
Że Magda wraca do rodziców wnet
Bez żadnych uprzejmości
Pożegnałem się z nią jak z gośćmi
Był dwudziesty dziewiąty listopada
I śnieg bez przerwy padał
Odjechała Magda gdzieś
I zaginęła o niej wieść
Chciałem o wszystkim zapomnieć
I nie myśleć o niej
Jednak nie mogłem przejść z tym
Do porządku dziennego
I dlatego
Napisałem kilka wierszy
Aby mego serca nie męczyć


Rozdział VII
Szkoła Średnia


Rozpocząłem nowy rok szkolny
W technikum jako kot wolny
Wszyscy w kiblach dostawali
Tylko ja żem się im postawił
Dali mi spokój
I nie miałem złych odczuć
Najpierw mi się podobało
Lecz później przestało
Nauki było coraz więcej
I trzeba było wszystko rozumieć prędzej

Po wielkiej miłości
Został tylko żal okropny
Dlatego też
Przestałem się uczyć
I nieraz na szkołę musiałem się wkurzyć
Chodziłem na lekcje
I byłem nie do życia wiecznie
Zamknąłem się w sobie
I prowadziłem ze sobą wojnę
Oczywiście musiałem pracować
I wszystkie rzeczy wałkować
Rodzice mówili mi już bez ogródek
Że przecież pracuję na swoje życie
Dlaczego oni mają mnie utrzymywać
Przecież to nie jest ich wina
Że byłem nikomu nie potrzebny
I był ze mną kłopot wieczny
Do tego powiedzieli mi
Że po ich śmierci nie dostanę nic
Wydziedziczyli mnie prawnie
I niech nie myślę że otrzymam spadek
Już wcześniej się we mnie gotowało
Ale w tym momencie aż zawrzało
Nie powiedziałem ani słowa
Ale prosiłem Boga
By zesłał na mnie śmierć
Choćby za minut pięć
Jednak widać byłem i przez Niego opuszczony
Bo udało mi się świąt zimowych dożyć
W międzyczasie jeździłem na targi
Gdzie na mrozie odmrażały mi się wargi
Miałem już wszystkiego dość
I kipiała we mnie złość
W Sylwestra musiałem siedzieć z psami
Bo się fajerwerków bały
Mogłem sobie wreszcie odpocząć
Na godzinę przed Nowym Rokiem
Ponieważ byłem wkurzony do granic wytrzymałości
I musiałem wysłuchiwać krzyków nieznośnych
Postanowiłem skończyć to życie
I odejść skrycie
Wziąłem garść lekarstw
I była pociecha
Że wreszcie się wszystko skończy
I uda mi się sen dośnić
Jednak ku zdziwieniu mojemu
Znalazłem się na leczeniu
Jacyś lekarze krzyczeli
Że przez chorych nowy rok
Zmienił im się w Boży Sąd
Nie słyszałem reszty słów
Może to dobrze cóż
Znalazłem się w błogiej nieświadomości
I zaczęło mi się coś śnić

ciąg dalszy 15 marca

Jak zchudnąć - czyli droga przez męke, wyrzeczenia i suplementy

Minął piętnasty dzień mojej diety proteinowej. Tak jak podejrzewałem podczas diety naprzemiennej czyli białka mieszane z warzywami, koszt posiłków wzrósł. Przede wszystkim dlatego, że obecnie warzywa są dość drogie. Jedynym pocieszeniem jest to, że jedząc więcej warzyw je się mniej innych potraw.

Jak na razie ubyło mi 5 kilo. Dlatego jestem optymistą, że cel (czyli 15 kilogramów w dół) uda się osiągnąć w parę miesięcy.

W sumie odkąd zacząłem się odchudzać (1 luty 2009) straciłem łącznie 25 kilo. Przez 10 miesięcy stosowałem dietę 1000 kcal (chodź zdarzały się pewne wpadki w postaci pączka, czy czekolady). W jej trakcie brałem różne suplementy jak spalacze tłuszczu, temogeniki itp. (wszystkie dostępne w aptece - prawdopodobnie nie szkodzące zdrowiu). Moim zdaniem (przynajmniej na mnie) nie działają. Zrzucone kilogramy (15 kilo) zawdzięczałem diecie i jeździe na rowerku stacjonarnym (5 razy w tygodniu po 30 minut).
Niestety po poluzowaniu diety i zaprzestaniu ćwiczeń, mimo brania suplementów, przybyło mi 4 kilo.

Dlatego postanowiłem spróbować z dietą proteinową. Trzymam się rygorystycznie zaleceń i chodź nie biorę suplementów ani nie jeżdżę na rowerku (tylko chodzę na piechotę do pracy oraz na zakupy) chudnę.


Mam nadzieje, że wytrwam i nie będzie efektu jo-jo.

czwartek, 4 marca 2010

Wspomnienie nad trumną


Nad moją trumną z dębu
Nie trzeba teraz lamentu
Żale cierpienia i bale
Przeminęły jak pierwsze kochanie

Niech nad moim grobem stanie ksiądz
I czyni swą powinność

Gdy już odejdą wszyscy
Zostanę czysty
Leżąc jak głaz na ziemi
Nie będę nikomu potrzebny

I już za parę lat
Nikt nie wspomni mnie z Was

Szkoła podstawowa ośmio klasowa - czyli raj na ziemi


Rozdział V
Szkoła Podstawowa

Nadszedł wreszcie koniec wakacji
I trzeba było iść do pierwszej klasy

Idąc na rozpoczęcie roku
Byłem w niemałym szoku
Wszyscy naokoło pięknie mówili
I tym co umieli się chwalili
Ja czułem się wśród nich bezradny
I niezbyt ładny
Podzielili nas na klasy
I już wtedy wiedziałem że dostanę baty
Pani nauczycielka była bardzo miła i życzliwa
Wszyscy byli zadowoleni
Tylko ja gdzieś w kącie siedziałem biedny
Nie miałem z kim rozmawiać
Ani komu o swych wakacjach opowiadać
Wreszcie skończył się pierwszy dzień szkoły
I mogłem iść sobie na lody
W domu byłem bardzo przygnębiony
I nie chciałem iść więcej do szkoły
Rodzice zaczęli mi tłumaczyć
Że muszę być twardy
Więc co rano wstawałem
I do szkoły ruszałem
Po jakimś czasie znalazło się paru kolegów
Z którymi można się było pośmiać bez przeszkód
Nauka szła nie za bardzo
I nie było żyć tak łatwo
Po wywiadówkach się obrywało
I po dupie nieraz dostawało
Wtedy zacząłem się przejmować szkołą
I poświęcałem na nauce swą młodość
Oczywiście w szkole wyprawiało się różne harce
Najlepiej było zimą w walce
Biło się dziewczyny pigułami
Chociaż się skargami odgrażały
Było wesoło

Wreszcie przyszedł czas
Zakończyć pierwszą klasę wraz
Zdało się to prawda
I trzeba przyznać ocena była ładna
Wakacje spędziłem na rozjazdach
To u wujka to u cioci
Nudziłem się jak cholera
I nerwica brała mnie co niedziela
Z Robertem chodziło się do lasu
Albo pomagało się palić ogniska jakiemuś tam bratu
Nieraz byliśmy się kąpać w rzece
Ale to nie było zabawne wielce

Skończyły się wakacje
I przyglądając się bacznie
Poszedłem do drugiej klasy
I dziewczyny chciałem uśmiechami darzyć
Jednak się bardzo zdziwiłem
Bo znalazłem się w klasie innej
Mama mnie przepisała
Bo taka była prawda
Że z poprzednią klasą
Musiałbym chodzić późniejszą porą
Znowu się musiałem
I sprawę sobie z tego zdawałem
Zapoznawać się z wszystkimi
I z panią która darzyła mnie uśmiechami miłymi
Po paru tygodniach
Rzec można
Znałem się już z wieloma osobami
I z wszystkimi paniami

Nadchodził czas
Do pierwszej komunii iść wraz
Przygotowywał nas do niej
Ksiądz Janek
Który mnie już wcześniej znał
Uczył nas śpiewać pieśni
I pilnował żeby nie panował harmider wielki

Nadszedł wreszcie dzień
W którym smutki miały iść precz
Długo się stało na Mszy Świętej
Aż niektórym zaczęły mdleć ręce
Pierwszy raz przystąpiliśmy do Komunii Świętej
I byliśmy ucieszeni tym faktem wielce
Zrobiliśmy wspólne zdjęcie
Aby pamiętać o tym wiecznie
Później rozeszliśmy się do domów
Żeby dostawać prezenty znowu
Ja ich nie miałem za wiele
Ale przecież nie byłem w potrzebie
Gości było sporo
I bawiłem się z rówieśnikami wesoło
Było dużo napojów
A na deser sporo lodów
Od chrzestnej dostałem rower
A o chrzestnym milczeć wolę
Gdy się wreszcie wszyscy rozjechali
Mogło się zdarzyć
Że zapomnę co się wydarzyło w tym dniu
Więc chociaż dręczył mnie trud
Zacząłem się zastanawiać
Czy przez to coś się we mnie zacznie zmieniać

W szkole szło nie najgorzej
Więc nie musiałem się uczyć w pocie
Mogłem z innymi chłopakami
Udawać drani

Mijały miesiące
I znowu przyszły wakacje kwitnące
Tym razem nic ciekawego się nie działo
I wszystko z poprzednich powtarzało
Więc trzeba się było męczyć
I mieć nadzieję że skończą się w sposób prędki
Jednak dwa miesiące to długo
Kiedy jest tak nudno
Żeby się trochę zabawić
Wpadliśmy z Robertem na myśl
By jeździć z jego ojcem w pole
I patrzeć jak gościu jeździ bizonem

Minęły wreszcie te wakacje
I poszedłem do trzeciej klasy właśnie
Ponieważ skład klasy się nie zmienił
A mnie zachciało się miłosnych podboi
Zacząłem flirtować z dziewczyną
Jak się okazało bardzo miłą
Była to piękna Iza
Która tylko pepsi piła
Śniła mi się często
A ja wtedy rozbierałem ją z chęcią
Na lekcjach rozmawialiśmy
A na przerwach się śmialiśmy
Chodziliśmy przytuleni
I sobą zauroczeni
Wszyscy w klasie się dziwili
Że jesteśmy dla siebie tacy mili
Po kątach się całowaliśmy
I się swoim namiętnością oddawaliśmy

Po niedługim czasie
Zrozumieliśmy nagle
Że jeszcze o miłości nic nie wiemy
Więc będzie lepiej jak do niej dorośniemy
Żyliśmy cały czas w przyjaźni
I nie szukaliśmy ze sobą waśni

Z nauką było nie najgorzej
I w ogóle było dobrze
Po mniejszych i większych kłopotach
I po moich modłach
Skończył się rok szkolny
I zaczął się czas wolny

W wakacje pojechaliśmy do Zakopanego
Miejsca niezbyt złego
Było tam jakieś inhalacyjne leczenie
Lecz ja te dwa tygodnie przeżyłem jak w niebie
Mieszkaliśmy z jakimś małżeństwem
Które miało dziecko piękne
Była to dziewczyna w moim wieku
Pozbawiona piegów
Od razu się "zakochaliśmy"
I w wielkiej miłości żyliśmy
Chodziliśmy do wypożyczalni rowerów
I doznawaliśmy przygód wielu
Było specjalne miejsce w parku
Gdzie można było jeździć rowerami pomału
Korzystaliśmy więc z tego ile się dało
I było miło bardzo
Chowaliśmy się między drzewa
I w całowaniu się nie była przerwa
Wracaliśmy do domu
Trzymając się za ręce znowu

Oczywiście nasi rodzice wszystko widzieli
I byli z tego niezadowoleni
Wierzyli jednak
Że przejdzie nam gdy nastąpi rozłąka

Nadszedł wreszcie dzień
W którym odjechałem wnet
Widziałem łzy w jej oczach
I wiedziałem że w pamięci mej musi pozostać
Przeszło mi do niej uczucie niezbyt szybko
I na jakiś czas miłość odrzuciłem tak wyszło

Poszedłem do czwartej klasy
I jak na razie przestałem marzyć
Od tego to czasu
Prawie codziennie zanosiłem się od płaczu
W szkole było coraz gorzej
I poczułem się naraz podlej
Jakaś stara babka przyszła naskarżyć
Że jaj dom rozwalam co za babsztyl
Dostałem ładny opieprz
I parę batów wnet
W niedługim czasie
Zaciągnęli mnie rodzice do pracy
Budowali nowy dom
Więc handel musiał się rozwijać

Z rodzicami było coraz więcej kłótni
I stawałem się bardziej butny
Nie pozwalali mi wychodzić z domu
I nie dawali mi wolności poczuć
W szkole dużo działo się
Lecz za bardzo nie przejmowałem się
Po wywiadówkach było darcie
Więc czkałem na nie zawsze
Jakoś udało mi się przejść rok szkolny
I miałem nawet parę niezłych stopni

Wakacje były marne
I nie ma się co nad nimi rozwodzić wcale
Dostałem jeszcze więcej pracy
I nic za to nie dostawałem
Szlak mnie trafiał
Gdy zrozumiałem że ktoś się na tym dorabia

Mijały kolejne lata szkoły
I miałem coraz większe doły
Życie zaczęło składać się z podłości
I nie dostawałem żadnych radości
Nie mogłem się ruszać z domu
Tylko pracować do oporu
Szkołę zacząłem olewać
Gdyż zaczęła mnie wnerwiać
Bez żadnego uczenia chodziłem do niej
I mówiłem że wiem
Iż nic z tego nie będzie

W wakacje pracowało się cały czas
Chyba że na krótki czas
Jechałem do Roberta
By w coś z nim zagrać

Chodząc do ósmej klasy
Mówiąc między nami
Wyjechała wychowawczyni gdzieś
I było nam z tym dobrze wnet
Z napisu “kącik czystości"
Zrobiliśmy “cycki zosi"
Przyleciała dyrektorka
I zaczęła nas wnerwiać
Robiliśmy sobie z nauczycieli jaja
A do dzieci z klas młodszych mówiliśmy “wara"
Na lekcjach graliśmy w pinponga
I nie jedna dziewczyna mogła dostać
Na przerwach rzucaliśmy jajkami
I każdy obrywał kto się z nami nie bawił
Niekiedy strzelaliśmy z procy
A raz się nam przydarzyło opić

Pierwszego dnia wiosny
Zerwaliśmy kwiat kwitnący
Poszliśmy na wagary
I nie przejmowaliśmy się że nasz widok będzie marny
Rozpaliliśmy ognisko
I z dziewczynami siedzieliśmy blisko
Później graliśmy w piłkę nożną
Dwie dziewczyny stały w bramce
A co zrobiły nikt nie zgadnie
Rozpięły bluzki z których wyszły piersi
Gość który miał strzelać zwątpił
Zaczęliśmy się więc bawić w berka
A kto złapał dziewczynę
Ten ją porządnie wymacał ręką
Pierwszy raz w życiu
Głaskałem panienki biust

Wkrótce jednak musieliśmy się rozstać
A te chwile w pamięci muszą pozostać

W końcu przeprowadziliśmy się do nowego domu
Wiedziałem że tylko praca może mi pomóc
Dobiegał końca nasz pobyt w ósmej klasie
Więc wziąłem się za naukę właśnie
Jednak wcześniej prawie całą klasą
Pojechaliśmy na wycieczkę marną
Byliśmy w Żelazowej Woli
A później do teatru ktoś nas wygonił
Była to jakaś operetka
A słuchać jej to udręka wielka
Jednak wracając późną porą
Bawiliśmy się w miłość wolną
Łapaliśmy dziewczyny za piersi
Takie jak u Sabriny z wierszy
Niejeden dostał po twarzy
Ale każdy się chętnie bawił
Rozstaliśmy się w wesołych nastrojach
Bo była to najwyższa pora
Pouczyć się przed wstąpieniem do szkoły średniej
I od nowa przeżywać męki wieczne

Tak więc pilnie się uczyłem
Żeby dostać się do szkoły “miłej"
Nie mogłem przecież sprawić zawodu
Mamie która darła się na mnie znowu
Pracowała w technikum do którego chciałem się dostać
Więc musiałem swoje możliwości pokazać
Przed egzaminami się cholernie bałem
Ale się bardzo starałem
By wypaść jak najlepiej
I nie ryzykować poprawki wiecznej
Jednak udało mi się zdać
I już nie miałem się czego bać
Mogłem sobie wreszcie odpocząć
I nie kuć nocą
Co prawda w wakacje znowu pracowałem
Ale już jakieś złotówki dostawałem
Oczywiście za ubranie mi odliczali
I nic bez “podatku" mi nie dali
W te to wakacje
Rodzice w góry do wujka pojechali z towarem właśnie
Sam siedziałem przez tydzień w domu
I w tym okresie przewinęło się przez niego wiele narodu
Były to przeważnie dziewczyny
Z którymi noce były miłe
Pocałunkom nie było końca
Jednak ich koszula nocna
Nie została nigdy podwinięta
Nie godziły się na zabawy w łóżku
I pogrążały mnie w smutku
Jednak i tak było wesoło
Gdy wódka lała się wokoło

Jednak nadszedł dzień
W którym rodzice wrócili wnet
Oczywiście wszystko było posprzątane
I czekało na nich gorące danie
Skończyły się wakacje
I dowiedziałem się od rodziców właśnie
Że zamieszka z nami Magda
Którą widziałem raz w życiu i jest to prawda
Miała chodzić do wieczorówki
Gdyż miała z nauką problem malutki

ciąg dalszy 8 marca

niedziela, 28 lutego 2010

Dom Dziecka czyli skąd się biorą dzieci

Rozdział II
Dom Dziecka


Zamknęli mnie w domu dziecka
Gdzie była męczarnia wieczna
Byłem tam jak i reszta dzieci źle traktowany
I dostawałem niesprawiedliwie baty
Jedzenie było do niczego
Co nie ułatwiało życia mojego
Zabawek było mało
Więc nam się je dostarczało
Tylko wtedy gdy jacyś goście przyjeżdżali
I gdy coś nam ofiarowywali
Oczywiście można się było bawić w piaskownicy
Ale jak się ubrudziło szło się za karę do piwnicy
Były również huśtawki
Ale tak daleko żeśmy nie zaszli
Malcy nie mogli się do nich zbliżać
Gdyż musieli zaraz zmykać

Pewnego razu do tegoż domu
Przyjechała jakaś rodzina
Która chciała jakiemuś dziecku pomóc
Najpierw zwrócili uwagę na dziewczynkę
I przywieźli ze sobą piłkę

Jednak zmieniła zdanie
I stwierdziła że chłopca potrzebują nagle
Wyszli z założenia
Że ze mnie będzie korzyść pełna
Co prawda wszyscy im odradzali mnie
I miałem rekomendacje złe
Jednak postawili na mnie
I zaryzykowali wynik w tej "walce"



Rozdział III
Dom Rodzinny



Mając więc cztery lata
I na plecach wiele śladów bata
Wsiadłem do samochodu
I ruszyliśmy do domu
Dostałem więc inne imię i nazwisko
I miało się w moim życiu zmienić wszystko
Od tej chwili z Grzesia stałem się Michałem
Zaraz po przekroczeniu progu
Rozpłakałem się znowu
Z głupiej radości całowałem ściany
I byłem pełen ochoty do zabawy
Wywracałem się na progach
I miałem sińce na nogach
Przyzwyczajałem się powoli
I miałem dużo dobrej woli
Już w niedługim czasie
Zdałem sobie sprawę
Że życie mogę mieć marne
Matka - Beata - pracowała w średniej szkole
A ojciec - Marek - miał pole
Jednak pracował jako stolarz
I dość często po targach jeździł

Zanim mogłem iść do przedszkola
Była ze mną ciężka dola
Przyjechała więc babka - Elżbieta -
Matka Beaty Kościołowi wierna
Przebywała ze mną całe dnie
I wiele modlitw umiałem wnet


Rozdział IV
Przedszkole



Nareszcie mogłem iść do przedszkola
Gdzie miała być wolna wola
Rozrabiało się ile się chciało
Choć nieraz klapsa się dostało
Kiedy było ciepło
Mieliśmy uciechę wielką
Szło się na spacery
I świat wydawał się wielki
Wiem że w tym okresie wiele chorowałem
I jakieś okropne zastrzyki i lekarstwa dostawałem
Leżąc chory w łóżku
Marzyłem o przyjaznym duszku
Chciałem zostać strażakiem dyrektorem
Czy jeździć szybko samochodem
Wiele z tamtych rzeczy jest nagranych na taśmach
Które słucham gdy rzeczywistość jest straszna

Niekiedy rodzice zabierali mnie na targi
Gdzie żaliły się nade mną jakieś babki
Leżałem pod stołem na matach
I myślałem że rzeczywistość jest fajna
Jeździliśmy również do Warszawy
Po różne towary
Wracając wypełnionym samochodem
Nawet nogą ruszyć nie mogłem
Jednak mimo tego
Nie widziałem w tym nic złego
Lecz chyba miałem głowę lekko rąbniętą
Bo mówiłem że żonę mam piękną
W czasach gdy nic w sklepach nie było
U niej wszystko pod nogami się wiło
Nie wiem dlaczego tak sobie marzyłem
Przecież wtedy w miłość nie wierzyłem
Przyszedł wreszcie czas do chrztu świętego mnie dać
Zjechała się cała rodzina
By państwa Polakowskich poznać syna
Ponieważ mieszkaliśmy w Jędrzejowie
A chrzest odbyć się miał w rodzinnej wsi matki
Więc wzięliśmy kwiatki
I pojechaliśmy do Rabki
Tam już czekali na nas
Siostra Beaty - Marta z mężem Zbigniewem
Synem Grzegorzem i córką Małgorzatą
Oczywiście rodzice Beaty: Elżbieta i Michał
Brat mojej matki Kazimierz z żoną Jasią
Z córkami Dorotą i Urszulą
Oraz synem Janem
Ze strony ojca - jego rodzice Helena i Józef
Bracia Robert i Jacek - żonę i dzieci zostawił w domu

Chrzest miał się już rozpocząć
Więc oddając Chrystusowi pokłon
Podeszliśmy do ołtarza
By spełnić obowiązek - poważna sprawa
Moimi rodzicami chrzestnymi
Byli Dorota i Robert gość niezbyt miły
Msza Święta się skończyła
I wieczerza huczna była
Po paru godzinach wszyscy rozjechali się po domach
My również wróciliśmy
I znowu w codzienny tok wpadliśmy
Mijały dni i tygodnie
I z każdą wizytą w Rabce
Było gorzej
Mama sprawiała prezenty Grześkowi i Małgorzacie
Zapominając o mnie wiecznie
Po jakimś czasie się do tego przyzwyczaiłem
I już się temu nie dziwiłem

Oczywiście przeżywałem tam też wspaniałe chwile
Które z perspektywy lat wydają się miłe
Jeździło się w bagażniku wartburga
I nie można powiedzieć że była nuda

Przyszedł wreszcie czas
Aby pójść do starszaków
I przestać się kogokolwiek bać
Zakochałem się w pięknej dziewczynie
Która zrobiła do mnie minę
Dagmarą była zwana
I oczywiście panna
Choć przez dziewczyny byłem otaczany
To tylko przez nią czułem się kochany
Pocałunkom nie było końca
Lecz wieść o tym skąd się biorą dzieci
Jeszcze do nas nie doszła
Zapraszałem rodzinę na ślub
Który według mnie odbyć się mógł


W wakacje z rodzicami pojechałem najpierw nad morze
Bo wtedy mieli w pracy wolne
Siedzieliśmy tam parę dni
I przeżywałem trochę miłych chwil
Opalałem się na plaży
I nie musiałem wcale marzyć
Oglądałem panienki w toplessach
I nie była to wtedy radość wielka
Nie wiedziałem do czego służą te krągłości
I nie przypuszczałem wcale
Że będę za nimi tęsknił w przyszłości
Kąpałem się co dnia
I wtedy nie ogarniał mnie jeszcze płacz
Podjechaliśmy pod wystawę czołgów
I pragnąc przygody smak poczuć
Chciałem kupić jeden z nich
Lecz nie sprzedawał ich nikt

Wróciliśmy do domu
I miałem pełno różnych odczuć
Podobało mi się nad morzem
Bo mogłem się po plaży wlec

W drugi miesiąc wakacji
Wybraliśmy się do brata matki
Mieszkał w górach
I jechało się do niego po jakiś dziurach
Wujek Antek Misztal przywitał nas bardzo serdecznie
A jego żona Teresa zrobiła nam jedzenie ciepłe
Mieli troje dzieci Piotrka Magdę i Pawła
Który śniadań nigdy nie jadał
Bawiłem się z dziećmi
A kiedy wieczór zapadał wielki
Wychodziliśmy przed dom
Gdzie księżyc dawał jasność swą
Wydawało się mi
Że można dosięgnąć go w mig
Wyciągałem przed siebie ręce
Lecz trafiałem w pustkę wiecznie

Przeżywałem z dzieciakami wiele miłych chwil
I nie zauważyłem że czas pobytu skończył się w mig

Wróciliśmy więc do domu
I o tych miłych wydarzeniach myślałem znowu

ciąg dalszy 5 marca

piątek, 26 lutego 2010

Żywot człowieka przez nikogo nie chcianego

Wstęp

Siedzę sobie przy biurku
I nie myślę o "wujku"
Przede mną leży strzykawka
Która jest dobrze płatna
Zawiera kokainę
Która odbierze mi życie
W ten to zimowy dzień
Chcę odejść stąd
Nie widzę sensu życia
I na tym świecie bycia
Ogarnia mnie pustka wewnętrzna
I myślę że śmierć to nie ucieczka
Lecz skrócenie męki
Pragnę zakończyć życie w sposób prędki

czwartek, 11 lutego 2010

Pożegnanie

List pożegnalny

1999-11-16

Droga Śmierci,

Piszę dziś do Ciebie ten list
Abyś raczyła wreszcie po mnie przyjść
Zaręczyłem się z Tobą niedawno
Więc mam nadzieje że przyjdziesz na nasz ślub już rano
Nasza znajomość zaczęła się niedawno
I cieszę się z tego bardzo
Że zgodziłaś się po mnie przyjść
I chcesz bym wreszcie mógł sen dośnić
Zastanawiam się tylko
Co z naszą nocą poślubną
Jak będzie wyglądała
Gdy trumna będzie nas okrywała
Ludzie będą stać nad mym grobem

Historia miłości

Historia pięknej acz krótkiej miłości


Dzisiaj stoję po raz kolejny nad Twym grobem
I wciąż smutek w sercu noszę
Tyle już lat mija od kiedy odeszłaś
A mnie ogarnia samotność zła

Spotkaliśmy się prawie dwa lata temu
I ku szczęściu memu wielkiemu
Od razu przypadliśmy sobie do gustu
Choć nie tak od razu chcieliśmy smak miłości czuć
Wciąż rozmawialiśmy o śmiesznych sprawach
I włóczyliśmy się po zabawach
Tylko czasem nad naszym szczęściem pojawiały się chmury
I musieliśmy się smucić
Ty nie miałaś rodziców bo zmarli

Podsumowanie związku

Spotkaliśmy się nie dawno
Kiedy to prace w szkole zdobyć nam się udało
Choć nigdy nie przypuszczałem
Ani sobie sprawy nie zdawałem
Że poznam kogoś takiego jak Ty

Byłaś taka radosna

Gdy atmosfera na stołówce była znośna
Mianowali nas nauczycielami
I dziennikiem nas pasowali
Zastanawiałem się
Jak nasza znajomość potoczy się
Tak się jakoś składało
Że mijaliśmy się tylko porą ranną
Mówiliśmy sobie cześć w sekretariacie
I nie zamienialiśmy innych słów wcale

Mijały kolejne szkolne imprezy
I tylko Markowi mogłem wierzyć
Że jesteś fajną koleżanką
I można z Tobą szaleć bardzo

Do mej sali
Wiadomości docierały
Że Ty i Marek
Urządzacie jakieś bale
Mogłem usłyszeć na swych zajęciach
Że zamierzacie się pobrać

Wtedy to jednak
Nie robiło na mnie wrażenia
I choć nieraz na Twój widok człowiek oniemiał
To nie zwracałem na to uwagi
I ...

Jednak po kolejnych balach
Wyszła taka sprawa
Że jakoś się do siebie zbliżyliśmy
I w czwórkę do knajpy wyszliśmy
Spędzaliśmy wspólnie czas
I choć nieraz
Dzieci mówiły
Że trójkąt tworzymy
To bawiliśmy się
By dobry humor mieć

Ale wszystko co dobre się kończy
Bo im bliżej było wiosny
Hormony zaczęły szaleć
I przegrałem z nimi w walce

Z mojej strony wmieszały się uczucia
Których nie powinienem odczuwać
Zawróciłem Ci głowę swymi sprawami
I dążyłem byśmy byli ...
Opowiadałem Ci swe życie
I jak co dzień sięgam po picie

A jakby tego było mało
Głupie sms’y się wysyłało
Nie dawałem Ci spać
I wierzyłem że będziesz ma

Po raz kolejny zapomniałem
Że już od życia jedną szansę dostałem
Lecz mi ją zabrał los
A ja jak na złość
Choć sobie obiecuję
Znowu jakiejś miłej kobiecie o miłości truje
Ale dzisiaj postanowiłem
I choć nie wyjaśnię co następuje
Wyrzucam z siebie
Głupie uczucie miłości wiecznej
Choćbym miał umierać
Nie zakocham się nim przyjdzie ma ostatnia niedziela

Bo miłość wszystko komplikuje
Bo zakochany człowiek jak głupek się zachowuje
Bo miłość jest jedna w życiu
Bo miłość jest jak ... w nocniku

A przecież bez niej było by tak miło
A przecież bez niej tak radośnie by się nam żyło
Nie było by takich problemów
I ku zadowoleniu memu
Nadal bylibyśmy kolegami
I nie było by nici urazy między nami
Nadal żylibyśmy szczęśliwie
I atmosfera rozkręcała by się milej

Ale rzeczywistość jest inna
I choć nieraz od najgorszych chciało by się ją wyzwać
To musimy wrócić do punktu wyjścia
I może nam się uda
Ocalić to
Czego jeszcze nie ogarnęło zło

Pewnie się śmiejesz czytając to
Pewnie myślisz co mnie obchodzi on
Nie znałam go tyle czasu
I nie miałam z nim żadnego kontaktu
Niech się więc odczepi
I obiekt zainteresowań zmieni

Masz rację
Nikt nie jest wart
By taką osobę jak Ty
Za żonę miał
Nie poznałem jeszcze takiego faceta
Bo jesteś niezła

Kto nie odwzajemnia Twego uczucia
Może śmiało robić za głupka

A ja dziś
Obiecuję Ci
Że nigdy nie wspomnę
O uczuciach mych
Już nie będę zanudzał Cię
By nie ogarniały Cię odczucia złe
Wycofuję się
I odchodzę w cień

Lecz jeszcze na koniec
Życzenia Ci złożę

Tak więc życzę Ci
Przez życie śmiało idź
Jest wielu chłopaków
Którzy tylko o Tobie marzą
Masz świetne poczucie humoru
I choć zaklniesz sobie pewnie teraz znowu
To możesz mi wierzyć
Że wielu oddało by wszystko
Byś była ich dziewczyną

Radziłbym Ci również
Byś porzuciła nadzieje złudne
Że Twoi znajomi
Zdołają się zmienić
Może powinnaś odświeżyć otoczenie
Wokół siebie
Nie są warci mienić się Twymi przyjaciółmi
Kiedy ulewają Ci żółci
I ładują się w Twe prywatne sprawy

A na koniec
Coś wesołego może
Bądź taką jaką jesteś
Czasem wesoła czasem złowrogą
Nie pozwól by
Ktoś pozbywał Cię marzeń swych
Idź z podniesioną głową
Bo jesteś panną piękną i młodą
I choć ja nie zasłużyłem na Twe uczycie
Życzę Ci wszystkiego co najlepsze
Szczęście wieczne
Nie komplikuj spraw
I śmiało mów kto ile jest dla Ciebie wart
Mamy zbyt mało czasu na tym świecie
Aby w podchody się bawić wiecznie
Powinniśmy wyznawać swe uczucia
Choć niekiedy ta druga połówka
Ich nie odwzajemnia
I robi się wielka afera

Koniec marudzenia
Niech idzie spać Gienia
Na koniec pytanie
A zresztą już nic nie jest ważne
Wszystko podobno mam
Tylko kiedy mnie trafi szlag
Może gdybyśmy ...
Może zaczęlibyśmy
Może może

Czy to ważne
Czy to jest straszne
Niech zawali się świat
Na którym jest tyle zła

A może niech się kręci
Gdyż gdzieś tam jakaś para
W miłosnym uścisku się wierci
Może tylko jednostki cierpią
By inni mieli radość wielką
Może tak ma być
Że dzięki temu poznasz drugą połowę Ty
Może właśnie na czyjeś konto
Przelewane jest zło

Ale to dziś nieważne
Dziś jest właśnie
Czas
W którym rozstać się zostaje nam
To co było miłe
Niech się w pamięć wryje
A co złe
Niech idzie w cholerę

Oddaję pole
Bo się wszystkiego boję
To co znam
To co kiedyś przyniesie czas
Tego kogo już widziałem
Tego kogo jeszcze nie spotkałem
Kiedy idę spać
Kiedy trzeba wstać
Ale przyjdzie czas
W którym ...
Więc jeszcze raz
Koleżanko się nie łam
Jeśli kogoś kochasz tak naprawdę
Wyznaj mu to otwarcie

Przemyślenia na torach

Jest styczniowa księżycowa mroźna noc. Na trasie między Warszawą a Krakowem (może w okolicach Włoszczowy) za chwile ma przejeżdżać pociąg. Można ujrzeć stojącą na torach postać. Wzrost przeciętny wzrok beznamiętny. Podchodząc bliżej w świetle księżyca można by dostrzec, że to mężczyzna w wieku około dwudziestu lat. Lecz mimo młodego wieku na jego twarzy widoczne są ślady które mogą świadczyć o tym iż los obchodził się z tym człowiekiem w sposób nie całkiem łagodny. Postronnego obserwatora tejże postaci może zadziwić fakt iż oto pośrodku pól w mroźną noc ten oto mężczyzna stoi na torach. W jakim celu znalazł się w tym pustkowiu i co zamierza uczynić?. Podejdźmy więc bliżej i spytajmy o powody tej wizyty w tym miejscu.
Zastanów się co ty tu właściwie robisz.
- Przecież wiesz. Jestem tu by zakończyć to co rozpoczęło się bez mojej zgody.

Lekki wiersz

Pytanie

Pytano mnie wiele razy
I nie mogli dojść prawdy
Czym bym chciał być
I jako kto przez życie iść
A ja nie wiedziałem co odpowiedzieć
I nie mówiłem o tym wiele
Lecz dziś już wiem
I mogę powiedzieć grzecznie

środa, 10 lutego 2010

Dla samotnych

Wiem jak trudno być samotnym. Nie chodzi mi o tych co sami wybrali życie singla tylko o tych tysiącach, którzy z nadzieją czekają na tą swoją drugą połówkę.
Byłem takim samotnym człowiekiem. Przerażało mnie bycie samym. Mieszkanie z rodzicami, wysłuchiwanie ich ciągłych pytań kiedy się ożenisz?. Życie stawało się nie znośne. Kiedy spotykałem jakieś pary w parku czy na ulicy chciałem jak najszybciej poznać i zostać w związku z jakąś miłą sympatyczną dziewczyną.
No i któregoś dnia tak się stało.
Najpierw poznawaliśmy się przez internet. Wtedy jeszcze nie było gg więc zostawała nam poczta e-mail. Pisaliśmy do siebie bardzo często i na różne tematy. Ciągle przekładaliśmy nasze spotkanie z różnych powodów. W końcu nadszedł dzień i udało nam się zobaczyć twarzą w twarz. Przegadaliśmy parę godzin i rozeszliśmy się bez jakiś konkretnych ustaleń co do przyszłości.
Ale od tego czasu ruszyła maszyna miłości. Wszystko co potem się działo było podyktowane dążeniem do bycia razem.
Dziś jesteśmy małżeństwem kilka długich lat. Układa nam się dość kiepsko. Związane to jest chyba z różnymi oczekiwaniami od życia i od siebie.

Z perspektywy lat, nie wiem już czy bycie jednak samotnym nie jest lepsze niż męczenie się w małżeństwie. Rozwiązaniem przynajmniej dla mnie nie jest skok w bok jak i również rozwód. Mamy dwójkę małych dzieci i nie chciałbym aby cierpiały z powodu naszego rozstania.

Ale ile będę w stanie wytrzymać. Nie wiem. Może odjadę na serce ...

Witam

To mój drugi blog i nie ostatni.
Jestem znudzonym życiem człowiekiem, który wiele widział, wiele przeżył. Chce tu opisywać wszystko co mnie męczy i ustawiać kontrę do wszystkich pozytywnych rzeczy. Czekam na konstruktywną krytykę co tylko będzie świadczyć o beznadziejności tego świata.