czwartek, 4 marca 2010

Szkoła podstawowa ośmio klasowa - czyli raj na ziemi


Rozdział V
Szkoła Podstawowa

Nadszedł wreszcie koniec wakacji
I trzeba było iść do pierwszej klasy

Idąc na rozpoczęcie roku
Byłem w niemałym szoku
Wszyscy naokoło pięknie mówili
I tym co umieli się chwalili
Ja czułem się wśród nich bezradny
I niezbyt ładny
Podzielili nas na klasy
I już wtedy wiedziałem że dostanę baty
Pani nauczycielka była bardzo miła i życzliwa
Wszyscy byli zadowoleni
Tylko ja gdzieś w kącie siedziałem biedny
Nie miałem z kim rozmawiać
Ani komu o swych wakacjach opowiadać
Wreszcie skończył się pierwszy dzień szkoły
I mogłem iść sobie na lody
W domu byłem bardzo przygnębiony
I nie chciałem iść więcej do szkoły
Rodzice zaczęli mi tłumaczyć
Że muszę być twardy
Więc co rano wstawałem
I do szkoły ruszałem
Po jakimś czasie znalazło się paru kolegów
Z którymi można się było pośmiać bez przeszkód
Nauka szła nie za bardzo
I nie było żyć tak łatwo
Po wywiadówkach się obrywało
I po dupie nieraz dostawało
Wtedy zacząłem się przejmować szkołą
I poświęcałem na nauce swą młodość
Oczywiście w szkole wyprawiało się różne harce
Najlepiej było zimą w walce
Biło się dziewczyny pigułami
Chociaż się skargami odgrażały
Było wesoło

Wreszcie przyszedł czas
Zakończyć pierwszą klasę wraz
Zdało się to prawda
I trzeba przyznać ocena była ładna
Wakacje spędziłem na rozjazdach
To u wujka to u cioci
Nudziłem się jak cholera
I nerwica brała mnie co niedziela
Z Robertem chodziło się do lasu
Albo pomagało się palić ogniska jakiemuś tam bratu
Nieraz byliśmy się kąpać w rzece
Ale to nie było zabawne wielce

Skończyły się wakacje
I przyglądając się bacznie
Poszedłem do drugiej klasy
I dziewczyny chciałem uśmiechami darzyć
Jednak się bardzo zdziwiłem
Bo znalazłem się w klasie innej
Mama mnie przepisała
Bo taka była prawda
Że z poprzednią klasą
Musiałbym chodzić późniejszą porą
Znowu się musiałem
I sprawę sobie z tego zdawałem
Zapoznawać się z wszystkimi
I z panią która darzyła mnie uśmiechami miłymi
Po paru tygodniach
Rzec można
Znałem się już z wieloma osobami
I z wszystkimi paniami

Nadchodził czas
Do pierwszej komunii iść wraz
Przygotowywał nas do niej
Ksiądz Janek
Który mnie już wcześniej znał
Uczył nas śpiewać pieśni
I pilnował żeby nie panował harmider wielki

Nadszedł wreszcie dzień
W którym smutki miały iść precz
Długo się stało na Mszy Świętej
Aż niektórym zaczęły mdleć ręce
Pierwszy raz przystąpiliśmy do Komunii Świętej
I byliśmy ucieszeni tym faktem wielce
Zrobiliśmy wspólne zdjęcie
Aby pamiętać o tym wiecznie
Później rozeszliśmy się do domów
Żeby dostawać prezenty znowu
Ja ich nie miałem za wiele
Ale przecież nie byłem w potrzebie
Gości było sporo
I bawiłem się z rówieśnikami wesoło
Było dużo napojów
A na deser sporo lodów
Od chrzestnej dostałem rower
A o chrzestnym milczeć wolę
Gdy się wreszcie wszyscy rozjechali
Mogło się zdarzyć
Że zapomnę co się wydarzyło w tym dniu
Więc chociaż dręczył mnie trud
Zacząłem się zastanawiać
Czy przez to coś się we mnie zacznie zmieniać

W szkole szło nie najgorzej
Więc nie musiałem się uczyć w pocie
Mogłem z innymi chłopakami
Udawać drani

Mijały miesiące
I znowu przyszły wakacje kwitnące
Tym razem nic ciekawego się nie działo
I wszystko z poprzednich powtarzało
Więc trzeba się było męczyć
I mieć nadzieję że skończą się w sposób prędki
Jednak dwa miesiące to długo
Kiedy jest tak nudno
Żeby się trochę zabawić
Wpadliśmy z Robertem na myśl
By jeździć z jego ojcem w pole
I patrzeć jak gościu jeździ bizonem

Minęły wreszcie te wakacje
I poszedłem do trzeciej klasy właśnie
Ponieważ skład klasy się nie zmienił
A mnie zachciało się miłosnych podboi
Zacząłem flirtować z dziewczyną
Jak się okazało bardzo miłą
Była to piękna Iza
Która tylko pepsi piła
Śniła mi się często
A ja wtedy rozbierałem ją z chęcią
Na lekcjach rozmawialiśmy
A na przerwach się śmialiśmy
Chodziliśmy przytuleni
I sobą zauroczeni
Wszyscy w klasie się dziwili
Że jesteśmy dla siebie tacy mili
Po kątach się całowaliśmy
I się swoim namiętnością oddawaliśmy

Po niedługim czasie
Zrozumieliśmy nagle
Że jeszcze o miłości nic nie wiemy
Więc będzie lepiej jak do niej dorośniemy
Żyliśmy cały czas w przyjaźni
I nie szukaliśmy ze sobą waśni

Z nauką było nie najgorzej
I w ogóle było dobrze
Po mniejszych i większych kłopotach
I po moich modłach
Skończył się rok szkolny
I zaczął się czas wolny

W wakacje pojechaliśmy do Zakopanego
Miejsca niezbyt złego
Było tam jakieś inhalacyjne leczenie
Lecz ja te dwa tygodnie przeżyłem jak w niebie
Mieszkaliśmy z jakimś małżeństwem
Które miało dziecko piękne
Była to dziewczyna w moim wieku
Pozbawiona piegów
Od razu się "zakochaliśmy"
I w wielkiej miłości żyliśmy
Chodziliśmy do wypożyczalni rowerów
I doznawaliśmy przygód wielu
Było specjalne miejsce w parku
Gdzie można było jeździć rowerami pomału
Korzystaliśmy więc z tego ile się dało
I było miło bardzo
Chowaliśmy się między drzewa
I w całowaniu się nie była przerwa
Wracaliśmy do domu
Trzymając się za ręce znowu

Oczywiście nasi rodzice wszystko widzieli
I byli z tego niezadowoleni
Wierzyli jednak
Że przejdzie nam gdy nastąpi rozłąka

Nadszedł wreszcie dzień
W którym odjechałem wnet
Widziałem łzy w jej oczach
I wiedziałem że w pamięci mej musi pozostać
Przeszło mi do niej uczucie niezbyt szybko
I na jakiś czas miłość odrzuciłem tak wyszło

Poszedłem do czwartej klasy
I jak na razie przestałem marzyć
Od tego to czasu
Prawie codziennie zanosiłem się od płaczu
W szkole było coraz gorzej
I poczułem się naraz podlej
Jakaś stara babka przyszła naskarżyć
Że jaj dom rozwalam co za babsztyl
Dostałem ładny opieprz
I parę batów wnet
W niedługim czasie
Zaciągnęli mnie rodzice do pracy
Budowali nowy dom
Więc handel musiał się rozwijać

Z rodzicami było coraz więcej kłótni
I stawałem się bardziej butny
Nie pozwalali mi wychodzić z domu
I nie dawali mi wolności poczuć
W szkole dużo działo się
Lecz za bardzo nie przejmowałem się
Po wywiadówkach było darcie
Więc czkałem na nie zawsze
Jakoś udało mi się przejść rok szkolny
I miałem nawet parę niezłych stopni

Wakacje były marne
I nie ma się co nad nimi rozwodzić wcale
Dostałem jeszcze więcej pracy
I nic za to nie dostawałem
Szlak mnie trafiał
Gdy zrozumiałem że ktoś się na tym dorabia

Mijały kolejne lata szkoły
I miałem coraz większe doły
Życie zaczęło składać się z podłości
I nie dostawałem żadnych radości
Nie mogłem się ruszać z domu
Tylko pracować do oporu
Szkołę zacząłem olewać
Gdyż zaczęła mnie wnerwiać
Bez żadnego uczenia chodziłem do niej
I mówiłem że wiem
Iż nic z tego nie będzie

W wakacje pracowało się cały czas
Chyba że na krótki czas
Jechałem do Roberta
By w coś z nim zagrać

Chodząc do ósmej klasy
Mówiąc między nami
Wyjechała wychowawczyni gdzieś
I było nam z tym dobrze wnet
Z napisu “kącik czystości"
Zrobiliśmy “cycki zosi"
Przyleciała dyrektorka
I zaczęła nas wnerwiać
Robiliśmy sobie z nauczycieli jaja
A do dzieci z klas młodszych mówiliśmy “wara"
Na lekcjach graliśmy w pinponga
I nie jedna dziewczyna mogła dostać
Na przerwach rzucaliśmy jajkami
I każdy obrywał kto się z nami nie bawił
Niekiedy strzelaliśmy z procy
A raz się nam przydarzyło opić

Pierwszego dnia wiosny
Zerwaliśmy kwiat kwitnący
Poszliśmy na wagary
I nie przejmowaliśmy się że nasz widok będzie marny
Rozpaliliśmy ognisko
I z dziewczynami siedzieliśmy blisko
Później graliśmy w piłkę nożną
Dwie dziewczyny stały w bramce
A co zrobiły nikt nie zgadnie
Rozpięły bluzki z których wyszły piersi
Gość który miał strzelać zwątpił
Zaczęliśmy się więc bawić w berka
A kto złapał dziewczynę
Ten ją porządnie wymacał ręką
Pierwszy raz w życiu
Głaskałem panienki biust

Wkrótce jednak musieliśmy się rozstać
A te chwile w pamięci muszą pozostać

W końcu przeprowadziliśmy się do nowego domu
Wiedziałem że tylko praca może mi pomóc
Dobiegał końca nasz pobyt w ósmej klasie
Więc wziąłem się za naukę właśnie
Jednak wcześniej prawie całą klasą
Pojechaliśmy na wycieczkę marną
Byliśmy w Żelazowej Woli
A później do teatru ktoś nas wygonił
Była to jakaś operetka
A słuchać jej to udręka wielka
Jednak wracając późną porą
Bawiliśmy się w miłość wolną
Łapaliśmy dziewczyny za piersi
Takie jak u Sabriny z wierszy
Niejeden dostał po twarzy
Ale każdy się chętnie bawił
Rozstaliśmy się w wesołych nastrojach
Bo była to najwyższa pora
Pouczyć się przed wstąpieniem do szkoły średniej
I od nowa przeżywać męki wieczne

Tak więc pilnie się uczyłem
Żeby dostać się do szkoły “miłej"
Nie mogłem przecież sprawić zawodu
Mamie która darła się na mnie znowu
Pracowała w technikum do którego chciałem się dostać
Więc musiałem swoje możliwości pokazać
Przed egzaminami się cholernie bałem
Ale się bardzo starałem
By wypaść jak najlepiej
I nie ryzykować poprawki wiecznej
Jednak udało mi się zdać
I już nie miałem się czego bać
Mogłem sobie wreszcie odpocząć
I nie kuć nocą
Co prawda w wakacje znowu pracowałem
Ale już jakieś złotówki dostawałem
Oczywiście za ubranie mi odliczali
I nic bez “podatku" mi nie dali
W te to wakacje
Rodzice w góry do wujka pojechali z towarem właśnie
Sam siedziałem przez tydzień w domu
I w tym okresie przewinęło się przez niego wiele narodu
Były to przeważnie dziewczyny
Z którymi noce były miłe
Pocałunkom nie było końca
Jednak ich koszula nocna
Nie została nigdy podwinięta
Nie godziły się na zabawy w łóżku
I pogrążały mnie w smutku
Jednak i tak było wesoło
Gdy wódka lała się wokoło

Jednak nadszedł dzień
W którym rodzice wrócili wnet
Oczywiście wszystko było posprzątane
I czekało na nich gorące danie
Skończyły się wakacje
I dowiedziałem się od rodziców właśnie
Że zamieszka z nami Magda
Którą widziałem raz w życiu i jest to prawda
Miała chodzić do wieczorówki
Gdyż miała z nauką problem malutki

ciąg dalszy 8 marca

2 komentarze:

  1. wycieczki w podstawówce to były czasy. dzisiejsi gimnazjaliści to tylko podróby

    OdpowiedzUsuń
  2. a świstak siedzi i zawija w te sreberka

    OdpowiedzUsuń