poniedziałek, 29 marca 2010

Małżeństwo czyli marzenia sobie, życie sobie


Myślałem, że tworząc rodzinę, czyli biorąc ślub z moją ukochaną, życie dało mi to co najcenniejsze w darze. Zanim wzięliśmy ślub, nie potrafiliśmy żyć bez siebie. Wciąż dzwoniliśmy i planowaliśmy, jak najszybciej się spotkać. Wyznawaliśmy sobie miłość, wierność i takie tam. Często chodziliśmy do łóżka, nawet parę razy dziennie.

A teraz co??
Już sam nie wiem gdzie gorzej, czy w domu czy w pracy. Żona jest zimna jak głaz. Codziennie wita mnie po pracy pytaniem kiedy więcej zacznę zarabiać, bo nie starcza jej na to czy tamto. Zamęcza mnie, jak to niby ona źle się czuje bo ma migreny i niestrawność.

Jak schudnąć bez wysiłku nie głodząc się.


Cały czas kontynuuje dietę proteinową o której w tym poście.
Kupiłem wagę, która mierzy zarówno poziom tłuszczu, wody jak i mięśni w organizmie. Ważę się co drugi, trzeci dzień i wyniki są bardzo obiecujące. Ubywa przede wszystkim tłuszczu, a przybywa mięśni.

Jedyny wysiłek, jaki wykonuję to oprócz codziennych czynności to rezygnacja z samochodu i chodzenie do pracy jak i na zakupy na piechotę.

W diecie 1000 kalorii, żeby gubić kilogramy musiałem pięć razy w tygodniu jeździć na rowerku stacjonarnym po 30 minut.

W diecie proteinowej, jak na razie nie jechałem na nim ani razu, a waga spada.

Korepetycje - chemia, język niemiecki, czyli zabawa na całego


Rozdział XIII
Korepetycje


Z nauką było ciężko
I miałem ochotę wielką
Zerwać z nią
I iść stąd gdzieś
Rodzice więc
Wysłali mnie na korepetycje w mig
We wcześniejszych latach
I to jest prawda
Najpierw na chemię
Której nie lubiłem wielce
Chodziłem do domu
Pani w ładnym stroju
Już po paru lekcjach
Panowała wesołość wieczna
Jeszcze się trochę uczyłem
Jednak poczucie rzeczywistości straciłem
Gdy pewnego dnia
Miła Izunia

piątek, 26 marca 2010

Pytanie o sens - zdrada jest w ludziach


Rozdział XII
Gdzie Sens?


Po wyjściu ze szpitala
Boleść mną targała
Prawie nic nie mówiłem
Chociaż do szkoły chodziłem
Więc zamiast pytań
Co kilka dni pisałem jakiś sprawdzian
Ponieważ się nie uczyłem
Większych postępów nie czyniłem
Wyłączyłem się z życia
I byłem bez życia
Zbliżała się Wielkanoc
Więc rekolekcje rozpoczęły się naraz
Chodziłem na nie bo myślałem
Że wiarę swoją odnajdę
Jednak wiedziałem
Że swoje życie zmarnowałem
Zabiłem Dorotkę

poniedziałek, 22 marca 2010

Nowy Rok, nowa miłość i śmierć


Rozdział X
Wiedeń


Nadeszła rocznica próby samobójstwa pierwsza
Rodzice wysłali mnie do Wiednia
Gdyż powtórki obawa była wielka
Wyjechaliśmy wieczorem
I byliśmy tam o wczesnej porze
O oczywiście że z rana
Gdyż jak najszybciej musiała być balanga
Rozlokowali nas po szkołach
A co gorliwszych po kościołach
Było to Europejskie Spotkanie Młodych
Lecz lepiej nie mówić
Jak mi się je udało przeżyć
Działy się tam ciekawe rzeczy
Po których sumienie dręczy
W jednej sali leżało nas z dziesięciu
I było wielu
Z którymi spały dziewczyny
Robiąc piękne miny
Na przeciwko naszego okna
Była pryszniców piątka
Myły się tam piękne francuski
Które pokazywały nam swe cycuszki
Widząc nas w oknach
Robiły lepsze numery niż dziewczyny w pornosach
Jednak nie rozumieliśmy się
I z polką zaprzyjaźniłem się
Oczywiście z jedną
Która leciała na moją męskość
Zwiedzaliśmy razem okolice
Dotykają się skrycie
Chodziliśmy wieczorami na spacery
Choć wiedzieliśmy że przyjdzie czas niedzieli
Który nas rozdzieli
Wreszcie nadeszła czwartkowa noc
I był świąteczny Nowy Rok
Byliśmy na Stefanplatz
Gdzie od sztucznych ogni gorąco było nam
Widzieliśmy dziewczyny z piersiami na wierzchu
Które dały się macać bez przeszkód
Było tyle szampana
Że przyjemność grzechu była warta
Wracając do szkoły
Kaśka mówiła “szybko mnie poliż”
Kąpaliśmy się pod prysznicem
A później zajęliśmy się szampana piciem
Wreszcie powiedziała mi
Że narkotyki załatwi w mig
Ponieważ miałem w czubie
Chętnie się zgodziłem
Strzeliliśmy sobie po działce
I czekaliśmy na efekty właśnie
Kiedy byłem na haju
Czułem się jak w raju
Nie panowałem nad sobą
Ale udało mi się Kasie rozpiąć
Zaczęliśmy się zabawiać tak
Że aż w mej głowie nie panował ład

Jednak noc dobiegła końca
Która chyba była kwitnąca
W niedziele wracaliśmy do domów
Bez żadnych większych odczuć

Wracając z powrotem
Zepsuł się nam autobus
I przykryliśmy się kocem
Lecz mogło być z nami gorzej
Bo byliśmy na 27 stopniowym mrozie
Jednak trzy kilometry od autokaru
Znajdowało się coś podobnego do baru
Gdy tam weszliśmy
Od razu obstąpiły nas dziwki
Za dwadzieścia dolarów
Można było spędzić noc jak w raju
Jednak nie interesował mnie seks z nimi wcale
Bo się bałem że jakichś chorób się nabawię
Zapłaciłem pieniądze panience
I powiedziałem jej bezczelnie
Że może robić co chce
Byle mi mojego ptaszka nie wkładała sobie gdzieś
Leżała na golasa obok mnie
I było mi przynajmniej ciepło
Rano naprawili autobus
I ruszyliśmy do domu naprzód



Rozdział XI
Narkotyki Miłość Śmierć


Szkoła znów mnie zaczęła dobijać
I musiałem się z boleści zwijać
Denerwowało mnie wszystko
I zachowywałem się zdradziecko
Ponieważ u nas w szkole
Mieliśmy taką dole
Że można było kupić narkotyki
Więc zaopatrywałem się w nie w sposób skryty
Jednak po paru razach
Zaczęła się robić trudna sprawa
Chociaż “wujek” miał najlepszy towar
To mi on radości nie dawał
Fajnie było na haju
Bo czuł się człowiek jak w raju
Niczym się nie przejmował
I świat kochał
Jednak powrót do rzeczywistości
Pozbawiony był wszelkich radości
Rozbijały się marzenia
I zanikała nadzieja
Więc starałem się z tym zerwać
I w złudzeniach nie trwać
Ten okres był najcięższy w moim życiu
I nieraz pomocy szukałem w wyciu
Po wielu trudach
I nie zliczonych znojach
Udało się mi wyjść z tego bagna
I myślę że była to decyzja trafna
Pewnego dnia
Na osiemnastkę zaproszony zostałem wraz
Było bardzo miło
Chociaż ani kropli nie piłem
Była prawie cała klasa
I świta nasza
Oprócz nas
Znajdowało się kilka innych osób
Poznałem piękną dziewczynę
Z którą spędziłem czas mile
Miała na imię Dorota
I była wolna
Od razu przypadliśmy sobie do gustu
I dobrego nastroju nikt nam nie popsuł
Tańczyliśmy ze sobą cały czas
I chciałem jej buzi dać
Była bardzo zarumieniona
Ale jednocześnie zadowolona
Ponieważ musiałem wracać do domu
Zaproponowałem abyśmy spotkali się znowu
Odprowadziłem ją
Gdyż chciała wyjść stamtąd
Kiedy leżałem po ciemku w łóżku
Myślałem o jej pięknym duszku
Zastanawiałem się
Czy w objęcia miłości wpadnę wnet
Czy to było zauroczenie
Czy może coś więcej
Na drugi dzień się spotkaliśmy
I do porozumienia doszliśmy
Zakochaliśmy się od pierwszego spojrzenia
I nie ma co tego zmieniać
Zaczęliśmy ze sobą chodzić
I uśmiechami darzyć
Przeżywaliśmy wspaniałe chwile
I nie rozmawialiśmy ze sobą zawile
Spotykaliśmy się w Egipcjance
Nieraz chodziliśmy na tańce
Nigdy nie przypuszczałem
Że może kiedyś ją stracę
Dobiegła końca druga klasa
Ale nigdy nie kończyła się praca
Musiałem jeździć do Wsi
I pracować nieraz nocami
Jednak wszystko to znosiłem
Bo się kochałem w Dorotce miłej
Rozpoczęły się wreszcie piękne wakacje
O których można pisać baśnie
Rodzice pojechali na wczasy
Oczywiście z pracą każąc mi walczyć
Wprowadziła się więc do mnie Dorotka
Która była jak róża kwitnąca
Często się śmialiśmy
I ze sobą rozmawialiśmy
Pewnego dnia poruszyliśmy poważne tematy
Na które tylko nieliczny by się poważył
Właśnie Ona nauczyła mnie
Że kobieta przedmiotem nie jest
Również odczuwa
I nieraz jej się czoło zachmurza
Powiedziała mi wtedy
Że nie zamierza bawić się w pościeli
Kazała mi zmienić swoje myślenie
I seksu nie uprawiać wiecznie
Według niej
Uczucie miłości znaczy coś więcej
Seks nie jest zabawą
Ale życia prawdą
Chce być naprawdę przekonana
Że jest we mnie zakochana
Oczywiście mogę ją pocałować
Często obejmować
Czy podziwiać jej piękne ciało
Gdy jej się kąpać zachciało
Mogliśmy spać razem w łóżku
I całować ja po cycuszku
Chociaż początkowa się wkurzałem
To się z jej myśleniem zgadzałem
Toczyliśmy nadal poważne rozmowy
I chcieliśmy swe wnętrze odkryć
Nagle wyznała mi
Że nie wierzy w nic
Nie jest katoliczką
Bo tak jakoś wyszło
Nie przejąłem się tym wcale
Dopóki nie zdałem sobie spraw
Że mogą być pewne kłopoty
Gdy mi się nie uda poparcia rodziców zdobyć
Jednak na razie żyliśmy razem
I chodziliśmy na zabawy dalej
Skończył się wspaniały czas
Gdyż rodzice wrócili wraz
Siedzieliśmy przy stole
I nic nie mówiło że nadejdzie koniec
Wszyscy byli dla siebie mili
I uśmiechami darzyli
Jednak kiedy tylko Dorotka wyszła
Zrobiła się atmosfera przykra
Pierwsze pytanie brzmiało
I od którego uciec się nie dało
To czy jest wierząca
I praktykująca
Odpowiedziałem że nie
I piekło rozpoczęło się wnet
Zabronili mi się z nią spotykać
I było widać
Że prędzej mnie zabiją
Niż jej na przeciw wyjdą
Żadne tłumaczenia nic nie dały
I wciąż chodzić mi z nią zabraniali
Jednak żadne zakazy
Nie dawały sercu rady
Spotykaliśmy się nadal
I choć gniew w nas pałał
Nie mogliśmy na to nic poradzić
I pozostawało nam tylko marzyć
Prosiła mnie bym
Zapomniał o niej w mig
Jednak zbyt bardzo ją kochałem
I przyrzeczenie jej dałem
Że tylko śmierć nas rozłączy
Aby w zaświatach nas połączyć
Zaczął się rok szkolny
I początek był markotny
Nie mogłem się pogodzić z tym światem
Który wytykał mnie palcem
Mijały miesiące
I były dni w domu milczące
Coraz trudniej było
Spotykać się z Dorotką miłą
Przyszły wreszcie święta
W które była udręka wieczna
Miałem dużo czasu na przemyślenia
Ale nie tliła się już we mnie żadna nadzieja
Przeżyłem święta milcząco
I bardzo nie znośno
W Sylwestra powiedziałem rodzicom
Że zgodnie z ich myślą
Zerwę z Dorotą
I skończę z sytuacją nieznośną
Jednak muszę do niej iść
Żeby normalnie żyć
Zgodzili się na to
Bo nie wiedzieli że jest to nieprawdą
Poszedłem do Dorotki
Która wtedy była u ciotki
Siedzieliśmy przytuleni
I w siebie zapatrzeni
Wspominaliśmy cudowne chwile
Które przeżywaliśmy mile
Wspólne bale
I niejeden taniec
Wyjazdy do Sielpi
Gdzie zapach wody i lasu nas nęcił
Ogniska we dwoje
I kąpiele błotne

wspólne dni u mnie w domu
I pozbywanie się mego nałogu
Kolacje przy świecach
I budzenie się we własnych objęciach
Były to wspaniałe dwa miesiące
Które miały w naszym życiu oddźwięk
Kochaliśmy się do szaleństwa
Więc nie mogła tego przerwać
Jakaś decyzja bezczelna
Więc postanowiliśmy
Że zrobimy na złość wszystkim
Skoro nie możemy żyć razem
To w noworocznym darze
Damy sobie śmierć
Aby połączyła nas wnet
Miałem jeszcze narkotyki
Które kupowałem od “wujka” w sposób szybki
Zafundowaliśmy sobie “złoty strzał”
Który z życiem rozdzielić nas miał
Poczułem błogą nieświadomość
I kończyn nieruchomość
Jak jakiś film
Całe życie przeleciało mi w mig
Nagle nastała ciemność
I już myślałem że idę w wieczność
Nagle coś szarpnęło mym ciałem
I ujrzałem jakieś twarze
Byli to lekarze
Którzy w cholernym darze
Zwrócili mi życie
Chociaż chciałem z nimi się pożegnać skrycie
Kiedy leżałem w pokoju
Rodzice opieprzali mnie znowu
Jednak nic nie docierało do mnie
Po narkotykach pewnie
Wreszcie dowiedziałem się
Że Dorotka zmarła wnet
Nie zdążyli jej uratować
I muszą ją pochować
Targała mną taka rozpacz

sobota, 20 marca 2010

Jak chudnę - podsumowanie miesiąca na diecie


Minął miesiąc odkąd jestem na diecie proteinowej czyli cztery etapy do wymarzonej figury.

Pierwszy etap zwany protal czyli faza uderzeniowa, trwał u mnie 5 dni.
Następnie przeszedłem do fazy drugiej czyli utraty wagi (faza naprzemienna). W tym czasie je się zarówno produkty białkowe (np. przez 5 dni) a przez kolejne 5 dni zarówno białka jak i warzywa. Trwa do czasu, aż dojdziemy do wymarzonej figury.

Jak na razie z 95 kilogramów zszedłem do 89. Czyli w miesiąc 6 kilo.
Żeby uprzedzić komentarze, tracę tłuszcz, a nie wodę gdyż wcześniej byłem na diecie 1000 kalorii i wody się pozbyłem :)

Jak na razie ze skutków ubocznych to: zły nastrój bo to jednak dość jednostajna dieta, dość ciężkie zaparcia i czasem ból głowy.
Na szczęście nie trzeba w jej trakcie uprawiać ćwiczeń bo jakoś by mi się nie chciało. Na diecie 1000 kalorii potrafiłem ćwiczyć 5 razy w tygodniu po 30 minut.

Jednak pocieszeniem jest to, że już nie długo, gdy tylko dojdę do wymarzonej wagi czyli 80 kilogramów i przejściu przez łagodne dwie kolejne fazy diety, będę się rozkoszował swoim nowym wyglądem i mniejszym rozmiarem ciuchów.

Ciekawostką przy odchudzaniu jest, że powinno się znaleźć jakąś grupę wsparcia, żeby człowiekowi było raźniej (ja niestety na żonę nie mogę liczyć: gotuje, piecze ciasta i kupuje pączki :( ). Dlatego też byłem na kilku forach, gdzie ludzie opisywali swoje przygody z dietami. Śledząc wątki można zauważyć pewną prawidłowość. Niezależnie od wyboru diety, wpisy kończą się po kliku tygodniach. Można wnioskować, że osoby te przestały się odchudzać lub po prostu "złamały" się. Uległy słodyczom i zaprzestały dążeniu do zaplanowanego celu.
Ja jak na razie daję sobie radę i mam nadzieję, że w końcu uda mi się dojść do celu. Jedynym grzeszkiem było zjedzenie jednego kawałka małej pizzy ale jak na razie nie zaszkodziło to mojej figurze.

piątek, 19 marca 2010

Walentynka


Walentynkę dziś Ci ślę
Abyś wiedziała że
Pragnę Twej miłości co noc
I mam marzeń moc
Jest to dzień
W którym nie muszę bać się
Mogę śmiało wyznać co czuję
I mam nadzieję że tego nie pożałuję
Więc przechodząc do sprawy
Mój los się w tej chwili waży
Pragnę Twego szczęścia
I ciała Twego piękna
Dlatego piszę list
Abym zagościł w sercu Twym
Może będziesz miała jakieś obiekcje
I na początku pomyślisz
Idź mi stąd prędzej
To wiem
Że gdy te sprawy przemyślisz
Los pobiegnie po mojej myśli
Jesteś taka cudowna
Że potrzebuję Cię do życia jak pokarm
Twa cudna figura
Z nóg mnie zrzuca
Twe piękne oczy
Śnią mi się co nocy
Twe puszyste włosy
Dostarczają mi tyle radości
Podziwiam Cię wciąż
I za żonę chcę Cię wziąć
Masz cudowne poczucie humoru
I przy Tobie zapominam o codziennym znoju
Więc śnie wciąż o Tobie
I Twe spojrzenia łowię
Próbuję zbliżyć się do Ciebie
I wciąż wierze
Że spotkamy się przed ołtarzem
I sprawisz mi w noc poślubną lanie

Nie przeszkadza mi Twa profesja
I nie będzie o to kłótnia wielka
Wiem że musisz zarabiać
I dlatego w tak nietypowy sposób dorabiasz
Choć się wprost nie przyznałaś
To jako odpowiedź szminką się pomalowałaś
Ale mimo to
Odrzucam swą złość
I wyznaję Ci swą miłość
I serca zawiłość
Nie zostawiaj mnie
I zgódź się
Abyśmy szli razem przez życie
I nie musieli kochać się skrycie
Wiem iż boisz się przed sobą przyznać
Że przystojniejszego faceta
Ode mnie już nie poznasz
Ale mówię Ci
Nie graj niedostępnej dziś
Jest bowiem dzień
W którym zakochani przed sobą
Spowiadają się

Pytania do kolegi z lepszego świata

Dziś mija tydzień od kiedy leżysz w grobie
I dziś byłem nad Twym grobem
Widziałem jak wieńce
Zostały przykryte śniegiem pięknie
I zaraz pomyślałem
Że jest to do gór odwołanie
Może los na koniec jeszcze
Chciał ukazać swe oblicze piękne
Patrzyłem urzeczony
Choć oczywiście złowrogi
Bo nie mogłem z Tobą porozmawiać
Bo taka jest okrutna prawda

Pożegnanie - wspomnienie człowieka, który kochał wspinaczkę

Pożegnanie M


Odszedłeś w dal
Pozostał tylko żal
Wciąż zastanawiam się
Czy musiałeś zginąć gdzieś
Tam w górach
Na Mnicha szczytach

Miałeś tyle planów
A ginąłeś pomału
Wciąż wierzyłeś
Że ustatkujesz swoje życie
Miałeś nadzieję
Że dopiero za parę lat wylądujesz w niebie
Choć wiedziałeś że taternictwo jest niebezpieczne
To organizowałeś turnusy wiecznie

wtorek, 16 marca 2010

Jak zaczęła się depresja czyli droga do 120 kilogramów


Będąc w szkole średniej gdy po wielkiej młodzieńczej miłości w pierwszej klasie, zostałem sam, zacząłem zastanawiać się nad sensem życia.

Rzeczywistość wokół mnie była dość szara. Nie miałem pomysłu na życie, nie znałem przepisu na szczęście.

W domu była sytuacja kiepska choć pewnie według niektórych aż grzech narzekać.

Zdaję sobie sprawę, że wielu młodych ludzi może nawet tysiące, mają (mieli) o wiele trudniejszą młodość. Choćby pokolenie, które żyło w czasach głodu czy wojny. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć tego co oni przeżywali, ale wydaje mi się, że każdy przeżywa swoje tragedie, których co prawda nie można porównywać z tymi które wydarzyły się w czasach okupacji.

poniedziałek, 15 marca 2010

Co robić żeby zapomnieć o bezsensie życia


Rozdział VIII
Śmierć Kliniczna


Oglądałem jakiś film
I główną rolę grałem w nim
Widziałem siebie samego
Od początku mego marnego
Przeglądałem kolejne lata
I była to rzecz chyba tego warta
Byłem więc na Baryczy
Gdzie nikt nie milczy
Bawiłem się tam z Ewą i Leszkiem
Wszyscy byliśmy profesorskimi dziećmi
Paliliśmy ogniska
I była to zabawa towarzyska

U mnie w domu również bawiliśmy się
Można powiedzieć że na pięć
Przychodziła Anka z rodzicami
Którzy również z moimi ze szkoły się znali
Robiliśmy wyścigi
Kto więcej wody wypije
Wywieszaliśmy przez okno pajaca
Któremu głowa prawie odcięta wisiała
Cień był przerażający
I słychać było nieraz z ulicy jakiś okrzyk
Było wesoło i miło
Kiedy tak się bawiło
Skakało się na łóżka
Mimo że pora była późna

Jednak dzieciństwo się skończyło
I wątpiło się w życia zawiłość

W tym okresie w filmie wystąpiły jakieś braki
Które można było moim stanem tłumaczyć
Nagle pojawiła się siostra
Skąd nie wiem
Ale była nieznośna
Choć rodzicom dokuczała
To była przez nich bardzo kochana
Miała dostać wszystko
I tak właśnie wyszło
Dokuczała mi co chwilę
I nie spędzaliśmy czasu mile
Cieszyła się że ma dostać od rodziców mieszkanie
A mnie przyjdzie spać na polanie
W święta jeździliśmy do Rabki
Więc ciekawego nie było nic
Rodzice chcąc mnie maltretować
Uważali że granie mogę pokochać
Wysłali mnie do szkoły muzycznej
I co tydzień z tego powodu były kłótnie
Na szczęście dla mnie
Musiałem iść na operację wyrostka nagle
Przez tydzień nie dawali mi nic jeść
I o suchym pysku musiałem święta przejść
Jednak było wesoło
I swoją drogą
Podobało mi się w szpitalu bycie
Chociaż czasami były nie miłe chwile
Do nich można zaliczyć zdejmowanie szwów
I cierpienia wielki trud

Później widziałem swój pobyt w Ziębicach z Robertem
Gdzie wszyscy mówili że przyjechałem z Wieśkiem
To był jakiś obóz
A nie jeden z nas był łobuz
Prowadzili go księża
I była udręka wieczna
Bo nie było dziewczyn
I nie było się z kim pieścić
Na szczęście chodziliśmy na basen
Gdzie były panienki aż lizać palce

Pojechaliśmy z księżmi do Kłodzka
Gdzie była twierdza mocna
Chodziliśmy labiryntami
A niektórzy z nas się w nich ganiali
Trzy dni przed 11 mymi urodzinami
Zmarł na raka dziadek
Od tamtego to czasu
Nie mam urodzin właśnie
I z tego powodu do dzisiaj płaczę




Rozdział IX
Codzienność


Nagle film się skończył
I z rzeczywistością mnie połączył
Zobaczyłem nad sobą pielęgniarkę
Która sprawdzała wszystkie aparatury właśnie
Uśmiechnęła się do mnie szeroko
I powiedziała “nie udało ci się kolego”
Nie mogłem za bardzo mówić
Ale nie musiała mnie cucić
Powiedziała że rozumie
I nie pozwoliła rodzicom wchodzić wnet
Przyszła do mnie nad ranem
Z jakimś małym darem
Spytałem się skąd tu się wziąłem
I dlaczego jeszcze nie leżę w grobie
Opowiedziała mi wszystko co wiedziała
I to nie była wesoła prawda
Matka coś ode mnie chciała
I na biurku znalazła
Opakowania po lekarstwach
Zadzwoniła po pogotowie i zaczęła się o mnie walka
Nie mogłem zrozumieć
Dlaczego lekarze nie chcą dać komuś umrzeć
Powiedziała żebym za dużo nie myślał
I z problemami sobie spokój dał
Spałem długi czas
Aż rodzice obudzili mnie na raz
Zaczęli się na mnie wydzierać
I od nowa mnie wnerwiać
Mówili że przynoszę im wstyd
I z chęcią by mnie mogli zabić
Ponieważ zalecany był mi spokój
Więcej wrzasków bym nie zniósł
Siostra poprosiła kulturalnie
Żeby opuścili mnie właśnie
Kiedy miała nocne dyżury
Często przychodziła ze mną mówić
Rozumiała moje postępowanie
I nie ganiła mnie za nie wcale
Starała się mi ukazać sens życia
I wiarę na tym świecie bycia
Jednak skończył się mój pobyt w szpitalu
I bez jakiegoś większego daru
Wróciłem do codzienności
W której zbyt często smutek gościł
Oczywiście nikt nie wiedział
Ani się nie dowiedział
Dlaczego wylądowałem w szpitalu
I w jaki wpadłem nałóg
Kłótnie w domu były na porządku dziennym
I byliśmy w zagniewaniu wiecznym
Jednak w pewnym momencie
Rodzice zrozumieli wreszcie
Że jeśli choć trochę się nie zmienią
Zrobię im radość wielką
I zejdę z tego świata
A ich pozycja będzie marna
Starali się więc ze mną rozmawiać
I byli mili naraz
Choć pracować nadal kazali
To uważali
Żebym się nie przemęczył
I oczywiście szkołę skończył
Jakoś udało się skończyć pierwszą klasę
I oceny nie były takie marne
W wakacje pracowałem
I nieraz na plaży leżałem
Przyjechał Robert z Mariuszem
Który był jego kumplem
Robiliśmy razem w piwnicy
Jak dobrzy pracownicy
Ponieważ matka zawsze Robertowi dogadzała
To nas we trójkę na miasto puszczała
Wtedy to odchodziły jaja
Jak Mariusz się do dziewczyn dowalał
Choć widział je pierwszy raz w życiu
To od razu wyczuł
Czego im potrzeba
I rozmowa odchodziła wieczna
Jeździliśmy również razem
Do Sielpi na plażę
Podziwialiśmy piękne kształty
I zapraszaliśmy dziewczyny na wodne narty
W sklepach też się z wszystkiego śmialiśmy
I zanim żeśmy wyszli
Wszyscy byli rozbawieni
A nawet zadowoleni
Jednak przyszedł koniec lata
I znowu rozpoczęła się nauka marna
Poszedłem więc do drugiej klasy
I nie darzyłem wszystkich uśmiechami
W październiku pojechaliśmy na wycieczkę
Na której śmialiśmy się wiecznie
Byliśmy w Ustroniu
I nie znaliśmy znojów
Zamieszkaliśmy w hotelu
I nudziło się niewielu
Wieczorem była popijawa
I z dziewczynami zabawa
Dałem sobie pełny luz
I korzystałem z życia w brud
Dziewczyny po wypiciu
Biegały po pokojach na golasa
I to była rzeczywistość ładna
Miały piękne figury
I zapał duży
Przeżywało się wspaniałe chwile
I spędzało się ten czas mile
Wróciliśmy do szkoły

niedziela, 14 marca 2010

Przepraszanie za wszystko tylko po co


Przepraszam że żyję
przepraszam że piję
przepraszam że piszę
przepraszam że nie milczę
przepraszam że myślę o tobie
przepraszam że nie wiem nic o sobie
przepraszam że cię obarczyłem swymi problemami
przepraszam że cię darzyłem uśmiechami
przepraszam że byłem ostatnią osobą
którą spodziewałaś się zobaczyć

Przepraszam że palę
przepraszam że się nie nadaję
przepraszam że chcę umrzeć
przepraszam że się wtrącam
przepraszam że nie dożyję swojego końca
przepraszam że się nie modlę
przepraszam że się wykończę

Przepraszam że cię nudzę
przepraszam że cię trudzę
przepraszam że się odzywam
przepraszam że cię dobijam
przepraszam że się nie uczę
przepraszam że się uduszę

Przepraszam za wszystko
przepraszam że się cenię nisko

Lecz skończy się to wszystko i szybko
gdy zasnę na zawsze
choć według wiary
życie po śmierci będę miał marne

Przepraszam że już skończyłem

Pytanie o sens życia czyli rozważania człowieka w depresji


Życie czy ma jakiś sens
bo dla mnie nic nie warte jest
człowiek nie może mieć
tego na co miałby chęć

Żyję tutaj lat parę
a nacierpię się nad miarę
miłości prawdziwej już nie znajdę
bo po poprzednich niechęć mnie ogarnia
nie mogę robić co chcę
gdyż los rzuca mną
jak wiatr śmieć

A zatem po co dłużej żyć
przecież co noc chce mi się wyć
nie ma nawet nadziei na jutro
gdyż jak to mówią życie jest bajką okrutną

Komu mam więc "dziękować" za życie
kiedy nawet "rodzicom" nie chciało się pomyśleć
jak skutecznie pożegnać mnie z życiem
będąc już raz na progu śmierci
nie boję się jej objęci
gdyby wtedy była sprawna
i dokładna
nie miałbym kłopotów wcale
i według wiary leżał na polanie

Lecz to się nie stało i basta
a rzeczywistość jest straszna
zostaje zatem jedno wyjście
które niekiedy bywa słuszne
kiedy wypali się we mnie
iskierka nadziei
pójdę w otchłań zieleni
i już za parę lat
nikt nie wspomni mnie
z was

poniedziałek, 8 marca 2010

Wielka miłość - wielka strata


Rozdział VI
Wielka Miłość


Piętnastego września
Przyjechała Magda żeby z nami zamieszkać
Od razu mi się spodobała
I wiedziałem że przyjdzie się nam dogadać
W tydzień jak u nas zagościła
Już mówiłem do niej “miła"
Niedługo po tym zaraz
Wieczorami zacząłem całować ją naraz
Rodzice zaraz zauważyli
Że jestem dla niej zbyt miły
Musiałem więc coraz więcej pracować
Aby z nią sam na sam nie przebywać
Ponieważ miałem młodszą siostrę
Przeżywałem przez nią chwile nieznośne
Opowiadała rodzicom
Nawet to co nie zgadzało się z moją myślą
Na szczęście dla nas
Chodziła o 19.00 spać
Więc musieliśmy wytrzymywać całe dnie
By pozbyć się jej

Trzynastego tegoż miesiąca
Za winą naszego pieska
Musiała być jej ręka
Bandażem owinięta
Zaproponowałem więc
Że będę pomagał przy rozbieraniu do bielizny jej
Z chęcią zgodziła się
I tak blisko siebie spędziliśmy noce i dnie

Coraz więcej musiałem pracować
I przestawało mi się to podobać
Warsztat rodzice zrobili w piwnicy
Bo tok ich rozumowania był zawiły
Musiałem robić coraz trudniejsze rzeczy
I bardzo mnie to zaczęło męczyć

W szkole nauka szła niedobrze
I można powiedzieć że siedziałem w ławce oślej
Wszyscy natomiast zauważyli
Że jestem w kimś zakochany
Mamę szlak trafiał
I nie żałowała mi słownego bata

Kiedy pewnego wieczoru rodzice
Robili tarki zwiedzając piwnice
Mimo że Madzia miała ręce zdrowe
Znowu zacząłem rozbierać ją
Byłem tak podniecony
Że aż szalony
Ogarnęła mnie namiętność
Że zaprzepaścić ją była by bezczelność
Ona się na łóżku położyła
A ja usiadłem przy niej
Nie wiedziałem co robić
Żeby dobrze zrobić
Miała na sobie stanik i majtki
I wyglądała jak królewna bez halki
Zdjąłem jej w końcu biustonosz
Czego nie robiłem co noc
Zacząłem głaskać jej ...

cenzura

Z rodzicami było coraz trudniej
I mówili do mnie nie głupiej
Dawali mi nieźle popalić
I do pracy co chwila wyganiali
Miałem już tego wszystkiego dość
I przytulałem się do Madzi im na złość
Wszyscy nas razem w kościele widzieli
I plotki już było słychać po niedzieli
Kłótnie z rodzicami były coraz częstsze
I głupie wiecznie
Robili mi często wymówki
I o mało co nie zamykali naszych drzwi na kłódki

Pewnego razu starzy wyjechali gdzieś z towarem
A moja miła siedziała w wannie
Wszedłem do łazienki bez żadnego zażenowania
Bo wiedziałem że jest naga
Od razu zrozumiała czego chcę
I zgodziła na to chętnie się
Przeszliśmy pod prysznic
O czym normalnie mogłem tylko śnić

cenzura

Pojechaliśmy razem wszyscy
Do rodziny matki
Magdę serdecznie przywitali
I się do niej uśmiechali
Robert nie był za bardzo za dziewczynami
Jednak oczami się jej wdziękami bawił
Czułem się głupio
I było mi smutno
Że się z nim zadaje
Jednak zdałem sobie sprawę
Iż ona chce się mną pobawić
Więc udawałem zazdrość
Po krótkim czasie wybraliśmy się na łąkę
Oczywiście wyszliśmy oddzielnie
Spotkałem Madzie niedługo
I choć było już późno
Rozłożyliśmy kocyk zielony
Żeby nie gryzły nas sztuczne nawozy
Całowałem po piersiach ją długo
I napięcie nie trwało krótko
Było cudownie tak leżeć obok siebie
I czuliśmy się jak w niebie
Wróciliśmy do wujostwa domu
Gdzie było wiele narodu
Czułem na sobie spojrzenia wszystkich
I wiedziałem że chcą poznać moje myśli
Zastanawiali się czy naprawdę kocham Magdę
I miny mieli marne

Później się dowiedziałem
Że babka wzięła na stronę matkę
I przestrzegała ją
Przed miłością do Madzi mą
Jak się okazało
W tydzień po tych słowach jej się zmarło

Wróciliśmy w rodzinne progi
I z Magdą życie jakoś chciałem ułożyć
Ponieważ był październik
To nie wątpił nikt
Że trzeba chodzić na różaniec
Więc Madzię do kościoła zabierałem
I jej rękę w swoją kieszeń wkładałem

W domu wybuchało co chwila piekło
I miałem boleść wieczną
Przeżywałem katorgi
I miałem problem wielki
Nerwom nie było końca
I miałem zmarnowane listopadowe święta

Już wtedy rodzice planowali
Jak pozbyć się Madzi
Zaczęli wmawiać mi
Że jej rodzice chcą zdobyć nasz stary dom w mig
Magda wykorzystuje mnie
Bym za nimi wstawił się
Kiedy powiedziałem to Madzi
I spytałem czy się jej to opłaci
Przyznała się do wszystkiego
I już nie sprawiała dziecka niewinnego
W końcu powiedziała mi
Że nie jestem synem ludzi tych
Których nazywam rodzicami
Aż mnie szlag trafił
Spytałem się starych czy to prawda
A oni mi na to że to jest rzeczywistość ładna
Wyszedłem z domu trzaskając drzwiami
I włóczyłem się po mieście jak pijany
Wróciłem późno w nocy
I nie chciałem nikogo widzieć na oczy
Leżąc po ciemku w pokoju
Nie mogłem uwierzyć ile przeżyłem znojów
Zacząłem się zastanawiać
I nawet nad swoim losem płakać
Myślałem o tym wszystkim
I chciałem uciec od tego samochodem szybkim

Kiedy wstałem rano
Zjadłem bardzo mało
Nie mówiąc ani słowa
Gdyż godność moja była droga
Poszedłem do szkoły
Żeby uczyć się rzeczy nowych
Wyglądałem tak strasznie
Że wszyscy się pytali właśnie
Co mi się stało
I czy coś mnie boli bardzo
Patrzyłem na nich obojętnym wzrokiem
I waliłem ręką w głowę
Nic nie mówiłem
Tylko się wewnętrznie gryzłem
Przesiedziałem te sześć godzin
I nie chciałem już żyć
Wracając do domu
Miałem falę złych odczuć
Postanowiłem się pogodzić z myślą
I wielką krzywdą
Chciałem wszystko olać
I niczym się nie przejmować
W domu dowiedziałem się
Że Magda wraca do rodziców wnet
Bez żadnych uprzejmości
Pożegnałem się z nią jak z gośćmi
Był dwudziesty dziewiąty listopada
I śnieg bez przerwy padał
Odjechała Magda gdzieś
I zaginęła o niej wieść
Chciałem o wszystkim zapomnieć
I nie myśleć o niej
Jednak nie mogłem przejść z tym
Do porządku dziennego
I dlatego
Napisałem kilka wierszy
Aby mego serca nie męczyć


Rozdział VII
Szkoła Średnia


Rozpocząłem nowy rok szkolny
W technikum jako kot wolny
Wszyscy w kiblach dostawali
Tylko ja żem się im postawił
Dali mi spokój
I nie miałem złych odczuć
Najpierw mi się podobało
Lecz później przestało
Nauki było coraz więcej
I trzeba było wszystko rozumieć prędzej

Po wielkiej miłości
Został tylko żal okropny
Dlatego też
Przestałem się uczyć
I nieraz na szkołę musiałem się wkurzyć
Chodziłem na lekcje
I byłem nie do życia wiecznie
Zamknąłem się w sobie
I prowadziłem ze sobą wojnę
Oczywiście musiałem pracować
I wszystkie rzeczy wałkować
Rodzice mówili mi już bez ogródek
Że przecież pracuję na swoje życie
Dlaczego oni mają mnie utrzymywać
Przecież to nie jest ich wina
Że byłem nikomu nie potrzebny
I był ze mną kłopot wieczny
Do tego powiedzieli mi
Że po ich śmierci nie dostanę nic
Wydziedziczyli mnie prawnie
I niech nie myślę że otrzymam spadek
Już wcześniej się we mnie gotowało
Ale w tym momencie aż zawrzało
Nie powiedziałem ani słowa
Ale prosiłem Boga
By zesłał na mnie śmierć
Choćby za minut pięć
Jednak widać byłem i przez Niego opuszczony
Bo udało mi się świąt zimowych dożyć
W międzyczasie jeździłem na targi
Gdzie na mrozie odmrażały mi się wargi
Miałem już wszystkiego dość
I kipiała we mnie złość
W Sylwestra musiałem siedzieć z psami
Bo się fajerwerków bały
Mogłem sobie wreszcie odpocząć
Na godzinę przed Nowym Rokiem
Ponieważ byłem wkurzony do granic wytrzymałości
I musiałem wysłuchiwać krzyków nieznośnych
Postanowiłem skończyć to życie
I odejść skrycie
Wziąłem garść lekarstw
I była pociecha
Że wreszcie się wszystko skończy
I uda mi się sen dośnić
Jednak ku zdziwieniu mojemu
Znalazłem się na leczeniu
Jacyś lekarze krzyczeli
Że przez chorych nowy rok
Zmienił im się w Boży Sąd
Nie słyszałem reszty słów
Może to dobrze cóż
Znalazłem się w błogiej nieświadomości
I zaczęło mi się coś śnić

ciąg dalszy 15 marca

Jak zchudnąć - czyli droga przez męke, wyrzeczenia i suplementy

Minął piętnasty dzień mojej diety proteinowej. Tak jak podejrzewałem podczas diety naprzemiennej czyli białka mieszane z warzywami, koszt posiłków wzrósł. Przede wszystkim dlatego, że obecnie warzywa są dość drogie. Jedynym pocieszeniem jest to, że jedząc więcej warzyw je się mniej innych potraw.

Jak na razie ubyło mi 5 kilo. Dlatego jestem optymistą, że cel (czyli 15 kilogramów w dół) uda się osiągnąć w parę miesięcy.

W sumie odkąd zacząłem się odchudzać (1 luty 2009) straciłem łącznie 25 kilo. Przez 10 miesięcy stosowałem dietę 1000 kcal (chodź zdarzały się pewne wpadki w postaci pączka, czy czekolady). W jej trakcie brałem różne suplementy jak spalacze tłuszczu, temogeniki itp. (wszystkie dostępne w aptece - prawdopodobnie nie szkodzące zdrowiu). Moim zdaniem (przynajmniej na mnie) nie działają. Zrzucone kilogramy (15 kilo) zawdzięczałem diecie i jeździe na rowerku stacjonarnym (5 razy w tygodniu po 30 minut).
Niestety po poluzowaniu diety i zaprzestaniu ćwiczeń, mimo brania suplementów, przybyło mi 4 kilo.

Dlatego postanowiłem spróbować z dietą proteinową. Trzymam się rygorystycznie zaleceń i chodź nie biorę suplementów ani nie jeżdżę na rowerku (tylko chodzę na piechotę do pracy oraz na zakupy) chudnę.


Mam nadzieje, że wytrwam i nie będzie efektu jo-jo.

czwartek, 4 marca 2010

Wspomnienie nad trumną


Nad moją trumną z dębu
Nie trzeba teraz lamentu
Żale cierpienia i bale
Przeminęły jak pierwsze kochanie

Niech nad moim grobem stanie ksiądz
I czyni swą powinność

Gdy już odejdą wszyscy
Zostanę czysty
Leżąc jak głaz na ziemi
Nie będę nikomu potrzebny

I już za parę lat
Nikt nie wspomni mnie z Was

Szkoła podstawowa ośmio klasowa - czyli raj na ziemi


Rozdział V
Szkoła Podstawowa

Nadszedł wreszcie koniec wakacji
I trzeba było iść do pierwszej klasy

Idąc na rozpoczęcie roku
Byłem w niemałym szoku
Wszyscy naokoło pięknie mówili
I tym co umieli się chwalili
Ja czułem się wśród nich bezradny
I niezbyt ładny
Podzielili nas na klasy
I już wtedy wiedziałem że dostanę baty
Pani nauczycielka była bardzo miła i życzliwa
Wszyscy byli zadowoleni
Tylko ja gdzieś w kącie siedziałem biedny
Nie miałem z kim rozmawiać
Ani komu o swych wakacjach opowiadać
Wreszcie skończył się pierwszy dzień szkoły
I mogłem iść sobie na lody
W domu byłem bardzo przygnębiony
I nie chciałem iść więcej do szkoły
Rodzice zaczęli mi tłumaczyć
Że muszę być twardy
Więc co rano wstawałem
I do szkoły ruszałem
Po jakimś czasie znalazło się paru kolegów
Z którymi można się było pośmiać bez przeszkód
Nauka szła nie za bardzo
I nie było żyć tak łatwo
Po wywiadówkach się obrywało
I po dupie nieraz dostawało
Wtedy zacząłem się przejmować szkołą
I poświęcałem na nauce swą młodość
Oczywiście w szkole wyprawiało się różne harce
Najlepiej było zimą w walce
Biło się dziewczyny pigułami
Chociaż się skargami odgrażały
Było wesoło

Wreszcie przyszedł czas
Zakończyć pierwszą klasę wraz
Zdało się to prawda
I trzeba przyznać ocena była ładna
Wakacje spędziłem na rozjazdach
To u wujka to u cioci
Nudziłem się jak cholera
I nerwica brała mnie co niedziela
Z Robertem chodziło się do lasu
Albo pomagało się palić ogniska jakiemuś tam bratu
Nieraz byliśmy się kąpać w rzece
Ale to nie było zabawne wielce

Skończyły się wakacje
I przyglądając się bacznie
Poszedłem do drugiej klasy
I dziewczyny chciałem uśmiechami darzyć
Jednak się bardzo zdziwiłem
Bo znalazłem się w klasie innej
Mama mnie przepisała
Bo taka była prawda
Że z poprzednią klasą
Musiałbym chodzić późniejszą porą
Znowu się musiałem
I sprawę sobie z tego zdawałem
Zapoznawać się z wszystkimi
I z panią która darzyła mnie uśmiechami miłymi
Po paru tygodniach
Rzec można
Znałem się już z wieloma osobami
I z wszystkimi paniami

Nadchodził czas
Do pierwszej komunii iść wraz
Przygotowywał nas do niej
Ksiądz Janek
Który mnie już wcześniej znał
Uczył nas śpiewać pieśni
I pilnował żeby nie panował harmider wielki

Nadszedł wreszcie dzień
W którym smutki miały iść precz
Długo się stało na Mszy Świętej
Aż niektórym zaczęły mdleć ręce
Pierwszy raz przystąpiliśmy do Komunii Świętej
I byliśmy ucieszeni tym faktem wielce
Zrobiliśmy wspólne zdjęcie
Aby pamiętać o tym wiecznie
Później rozeszliśmy się do domów
Żeby dostawać prezenty znowu
Ja ich nie miałem za wiele
Ale przecież nie byłem w potrzebie
Gości było sporo
I bawiłem się z rówieśnikami wesoło
Było dużo napojów
A na deser sporo lodów
Od chrzestnej dostałem rower
A o chrzestnym milczeć wolę
Gdy się wreszcie wszyscy rozjechali
Mogło się zdarzyć
Że zapomnę co się wydarzyło w tym dniu
Więc chociaż dręczył mnie trud
Zacząłem się zastanawiać
Czy przez to coś się we mnie zacznie zmieniać

W szkole szło nie najgorzej
Więc nie musiałem się uczyć w pocie
Mogłem z innymi chłopakami
Udawać drani

Mijały miesiące
I znowu przyszły wakacje kwitnące
Tym razem nic ciekawego się nie działo
I wszystko z poprzednich powtarzało
Więc trzeba się było męczyć
I mieć nadzieję że skończą się w sposób prędki
Jednak dwa miesiące to długo
Kiedy jest tak nudno
Żeby się trochę zabawić
Wpadliśmy z Robertem na myśl
By jeździć z jego ojcem w pole
I patrzeć jak gościu jeździ bizonem

Minęły wreszcie te wakacje
I poszedłem do trzeciej klasy właśnie
Ponieważ skład klasy się nie zmienił
A mnie zachciało się miłosnych podboi
Zacząłem flirtować z dziewczyną
Jak się okazało bardzo miłą
Była to piękna Iza
Która tylko pepsi piła
Śniła mi się często
A ja wtedy rozbierałem ją z chęcią
Na lekcjach rozmawialiśmy
A na przerwach się śmialiśmy
Chodziliśmy przytuleni
I sobą zauroczeni
Wszyscy w klasie się dziwili
Że jesteśmy dla siebie tacy mili
Po kątach się całowaliśmy
I się swoim namiętnością oddawaliśmy

Po niedługim czasie
Zrozumieliśmy nagle
Że jeszcze o miłości nic nie wiemy
Więc będzie lepiej jak do niej dorośniemy
Żyliśmy cały czas w przyjaźni
I nie szukaliśmy ze sobą waśni

Z nauką było nie najgorzej
I w ogóle było dobrze
Po mniejszych i większych kłopotach
I po moich modłach
Skończył się rok szkolny
I zaczął się czas wolny

W wakacje pojechaliśmy do Zakopanego
Miejsca niezbyt złego
Było tam jakieś inhalacyjne leczenie
Lecz ja te dwa tygodnie przeżyłem jak w niebie
Mieszkaliśmy z jakimś małżeństwem
Które miało dziecko piękne
Była to dziewczyna w moim wieku
Pozbawiona piegów
Od razu się "zakochaliśmy"
I w wielkiej miłości żyliśmy
Chodziliśmy do wypożyczalni rowerów
I doznawaliśmy przygód wielu
Było specjalne miejsce w parku
Gdzie można było jeździć rowerami pomału
Korzystaliśmy więc z tego ile się dało
I było miło bardzo
Chowaliśmy się między drzewa
I w całowaniu się nie była przerwa
Wracaliśmy do domu
Trzymając się za ręce znowu

Oczywiście nasi rodzice wszystko widzieli
I byli z tego niezadowoleni
Wierzyli jednak
Że przejdzie nam gdy nastąpi rozłąka

Nadszedł wreszcie dzień
W którym odjechałem wnet
Widziałem łzy w jej oczach
I wiedziałem że w pamięci mej musi pozostać
Przeszło mi do niej uczucie niezbyt szybko
I na jakiś czas miłość odrzuciłem tak wyszło

Poszedłem do czwartej klasy
I jak na razie przestałem marzyć
Od tego to czasu
Prawie codziennie zanosiłem się od płaczu
W szkole było coraz gorzej
I poczułem się naraz podlej
Jakaś stara babka przyszła naskarżyć
Że jaj dom rozwalam co za babsztyl
Dostałem ładny opieprz
I parę batów wnet
W niedługim czasie
Zaciągnęli mnie rodzice do pracy
Budowali nowy dom
Więc handel musiał się rozwijać

Z rodzicami było coraz więcej kłótni
I stawałem się bardziej butny
Nie pozwalali mi wychodzić z domu
I nie dawali mi wolności poczuć
W szkole dużo działo się
Lecz za bardzo nie przejmowałem się
Po wywiadówkach było darcie
Więc czkałem na nie zawsze
Jakoś udało mi się przejść rok szkolny
I miałem nawet parę niezłych stopni

Wakacje były marne
I nie ma się co nad nimi rozwodzić wcale
Dostałem jeszcze więcej pracy
I nic za to nie dostawałem
Szlak mnie trafiał
Gdy zrozumiałem że ktoś się na tym dorabia

Mijały kolejne lata szkoły
I miałem coraz większe doły
Życie zaczęło składać się z podłości
I nie dostawałem żadnych radości
Nie mogłem się ruszać z domu
Tylko pracować do oporu
Szkołę zacząłem olewać
Gdyż zaczęła mnie wnerwiać
Bez żadnego uczenia chodziłem do niej
I mówiłem że wiem
Iż nic z tego nie będzie

W wakacje pracowało się cały czas
Chyba że na krótki czas
Jechałem do Roberta
By w coś z nim zagrać

Chodząc do ósmej klasy
Mówiąc między nami
Wyjechała wychowawczyni gdzieś
I było nam z tym dobrze wnet
Z napisu “kącik czystości"
Zrobiliśmy “cycki zosi"
Przyleciała dyrektorka
I zaczęła nas wnerwiać
Robiliśmy sobie z nauczycieli jaja
A do dzieci z klas młodszych mówiliśmy “wara"
Na lekcjach graliśmy w pinponga
I nie jedna dziewczyna mogła dostać
Na przerwach rzucaliśmy jajkami
I każdy obrywał kto się z nami nie bawił
Niekiedy strzelaliśmy z procy
A raz się nam przydarzyło opić

Pierwszego dnia wiosny
Zerwaliśmy kwiat kwitnący
Poszliśmy na wagary
I nie przejmowaliśmy się że nasz widok będzie marny
Rozpaliliśmy ognisko
I z dziewczynami siedzieliśmy blisko
Później graliśmy w piłkę nożną
Dwie dziewczyny stały w bramce
A co zrobiły nikt nie zgadnie
Rozpięły bluzki z których wyszły piersi
Gość który miał strzelać zwątpił
Zaczęliśmy się więc bawić w berka
A kto złapał dziewczynę
Ten ją porządnie wymacał ręką
Pierwszy raz w życiu
Głaskałem panienki biust

Wkrótce jednak musieliśmy się rozstać
A te chwile w pamięci muszą pozostać

W końcu przeprowadziliśmy się do nowego domu
Wiedziałem że tylko praca może mi pomóc
Dobiegał końca nasz pobyt w ósmej klasie
Więc wziąłem się za naukę właśnie
Jednak wcześniej prawie całą klasą
Pojechaliśmy na wycieczkę marną
Byliśmy w Żelazowej Woli
A później do teatru ktoś nas wygonił
Była to jakaś operetka
A słuchać jej to udręka wielka
Jednak wracając późną porą
Bawiliśmy się w miłość wolną
Łapaliśmy dziewczyny za piersi
Takie jak u Sabriny z wierszy
Niejeden dostał po twarzy
Ale każdy się chętnie bawił
Rozstaliśmy się w wesołych nastrojach
Bo była to najwyższa pora
Pouczyć się przed wstąpieniem do szkoły średniej
I od nowa przeżywać męki wieczne

Tak więc pilnie się uczyłem
Żeby dostać się do szkoły “miłej"
Nie mogłem przecież sprawić zawodu
Mamie która darła się na mnie znowu
Pracowała w technikum do którego chciałem się dostać
Więc musiałem swoje możliwości pokazać
Przed egzaminami się cholernie bałem
Ale się bardzo starałem
By wypaść jak najlepiej
I nie ryzykować poprawki wiecznej
Jednak udało mi się zdać
I już nie miałem się czego bać
Mogłem sobie wreszcie odpocząć
I nie kuć nocą
Co prawda w wakacje znowu pracowałem
Ale już jakieś złotówki dostawałem
Oczywiście za ubranie mi odliczali
I nic bez “podatku" mi nie dali
W te to wakacje
Rodzice w góry do wujka pojechali z towarem właśnie
Sam siedziałem przez tydzień w domu
I w tym okresie przewinęło się przez niego wiele narodu
Były to przeważnie dziewczyny
Z którymi noce były miłe
Pocałunkom nie było końca
Jednak ich koszula nocna
Nie została nigdy podwinięta
Nie godziły się na zabawy w łóżku
I pogrążały mnie w smutku
Jednak i tak było wesoło
Gdy wódka lała się wokoło

Jednak nadszedł dzień
W którym rodzice wrócili wnet
Oczywiście wszystko było posprzątane
I czekało na nich gorące danie
Skończyły się wakacje
I dowiedziałem się od rodziców właśnie
Że zamieszka z nami Magda
Którą widziałem raz w życiu i jest to prawda
Miała chodzić do wieczorówki
Gdyż miała z nauką problem malutki

ciąg dalszy 8 marca