poniedziałek, 15 marca 2010

Co robić żeby zapomnieć o bezsensie życia


Rozdział VIII
Śmierć Kliniczna


Oglądałem jakiś film
I główną rolę grałem w nim
Widziałem siebie samego
Od początku mego marnego
Przeglądałem kolejne lata
I była to rzecz chyba tego warta
Byłem więc na Baryczy
Gdzie nikt nie milczy
Bawiłem się tam z Ewą i Leszkiem
Wszyscy byliśmy profesorskimi dziećmi
Paliliśmy ogniska
I była to zabawa towarzyska

U mnie w domu również bawiliśmy się
Można powiedzieć że na pięć
Przychodziła Anka z rodzicami
Którzy również z moimi ze szkoły się znali
Robiliśmy wyścigi
Kto więcej wody wypije
Wywieszaliśmy przez okno pajaca
Któremu głowa prawie odcięta wisiała
Cień był przerażający
I słychać było nieraz z ulicy jakiś okrzyk
Było wesoło i miło
Kiedy tak się bawiło
Skakało się na łóżka
Mimo że pora była późna

Jednak dzieciństwo się skończyło
I wątpiło się w życia zawiłość

W tym okresie w filmie wystąpiły jakieś braki
Które można było moim stanem tłumaczyć
Nagle pojawiła się siostra
Skąd nie wiem
Ale była nieznośna
Choć rodzicom dokuczała
To była przez nich bardzo kochana
Miała dostać wszystko
I tak właśnie wyszło
Dokuczała mi co chwilę
I nie spędzaliśmy czasu mile
Cieszyła się że ma dostać od rodziców mieszkanie
A mnie przyjdzie spać na polanie
W święta jeździliśmy do Rabki
Więc ciekawego nie było nic
Rodzice chcąc mnie maltretować
Uważali że granie mogę pokochać
Wysłali mnie do szkoły muzycznej
I co tydzień z tego powodu były kłótnie
Na szczęście dla mnie
Musiałem iść na operację wyrostka nagle
Przez tydzień nie dawali mi nic jeść
I o suchym pysku musiałem święta przejść
Jednak było wesoło
I swoją drogą
Podobało mi się w szpitalu bycie
Chociaż czasami były nie miłe chwile
Do nich można zaliczyć zdejmowanie szwów
I cierpienia wielki trud

Później widziałem swój pobyt w Ziębicach z Robertem
Gdzie wszyscy mówili że przyjechałem z Wieśkiem
To był jakiś obóz
A nie jeden z nas był łobuz
Prowadzili go księża
I była udręka wieczna
Bo nie było dziewczyn
I nie było się z kim pieścić
Na szczęście chodziliśmy na basen
Gdzie były panienki aż lizać palce

Pojechaliśmy z księżmi do Kłodzka
Gdzie była twierdza mocna
Chodziliśmy labiryntami
A niektórzy z nas się w nich ganiali
Trzy dni przed 11 mymi urodzinami
Zmarł na raka dziadek
Od tamtego to czasu
Nie mam urodzin właśnie
I z tego powodu do dzisiaj płaczę




Rozdział IX
Codzienność


Nagle film się skończył
I z rzeczywistością mnie połączył
Zobaczyłem nad sobą pielęgniarkę
Która sprawdzała wszystkie aparatury właśnie
Uśmiechnęła się do mnie szeroko
I powiedziała “nie udało ci się kolego”
Nie mogłem za bardzo mówić
Ale nie musiała mnie cucić
Powiedziała że rozumie
I nie pozwoliła rodzicom wchodzić wnet
Przyszła do mnie nad ranem
Z jakimś małym darem
Spytałem się skąd tu się wziąłem
I dlaczego jeszcze nie leżę w grobie
Opowiedziała mi wszystko co wiedziała
I to nie była wesoła prawda
Matka coś ode mnie chciała
I na biurku znalazła
Opakowania po lekarstwach
Zadzwoniła po pogotowie i zaczęła się o mnie walka
Nie mogłem zrozumieć
Dlaczego lekarze nie chcą dać komuś umrzeć
Powiedziała żebym za dużo nie myślał
I z problemami sobie spokój dał
Spałem długi czas
Aż rodzice obudzili mnie na raz
Zaczęli się na mnie wydzierać
I od nowa mnie wnerwiać
Mówili że przynoszę im wstyd
I z chęcią by mnie mogli zabić
Ponieważ zalecany był mi spokój
Więcej wrzasków bym nie zniósł
Siostra poprosiła kulturalnie
Żeby opuścili mnie właśnie
Kiedy miała nocne dyżury
Często przychodziła ze mną mówić
Rozumiała moje postępowanie
I nie ganiła mnie za nie wcale
Starała się mi ukazać sens życia
I wiarę na tym świecie bycia
Jednak skończył się mój pobyt w szpitalu
I bez jakiegoś większego daru
Wróciłem do codzienności
W której zbyt często smutek gościł
Oczywiście nikt nie wiedział
Ani się nie dowiedział
Dlaczego wylądowałem w szpitalu
I w jaki wpadłem nałóg
Kłótnie w domu były na porządku dziennym
I byliśmy w zagniewaniu wiecznym
Jednak w pewnym momencie
Rodzice zrozumieli wreszcie
Że jeśli choć trochę się nie zmienią
Zrobię im radość wielką
I zejdę z tego świata
A ich pozycja będzie marna
Starali się więc ze mną rozmawiać
I byli mili naraz
Choć pracować nadal kazali
To uważali
Żebym się nie przemęczył
I oczywiście szkołę skończył
Jakoś udało się skończyć pierwszą klasę
I oceny nie były takie marne
W wakacje pracowałem
I nieraz na plaży leżałem
Przyjechał Robert z Mariuszem
Który był jego kumplem
Robiliśmy razem w piwnicy
Jak dobrzy pracownicy
Ponieważ matka zawsze Robertowi dogadzała
To nas we trójkę na miasto puszczała
Wtedy to odchodziły jaja
Jak Mariusz się do dziewczyn dowalał
Choć widział je pierwszy raz w życiu
To od razu wyczuł
Czego im potrzeba
I rozmowa odchodziła wieczna
Jeździliśmy również razem
Do Sielpi na plażę
Podziwialiśmy piękne kształty
I zapraszaliśmy dziewczyny na wodne narty
W sklepach też się z wszystkiego śmialiśmy
I zanim żeśmy wyszli
Wszyscy byli rozbawieni
A nawet zadowoleni
Jednak przyszedł koniec lata
I znowu rozpoczęła się nauka marna
Poszedłem więc do drugiej klasy
I nie darzyłem wszystkich uśmiechami
W październiku pojechaliśmy na wycieczkę
Na której śmialiśmy się wiecznie
Byliśmy w Ustroniu
I nie znaliśmy znojów
Zamieszkaliśmy w hotelu
I nudziło się niewielu
Wieczorem była popijawa
I z dziewczynami zabawa
Dałem sobie pełny luz
I korzystałem z życia w brud
Dziewczyny po wypiciu
Biegały po pokojach na golasa
I to była rzeczywistość ładna
Miały piękne figury
I zapał duży
Przeżywało się wspaniałe chwile
I spędzało się ten czas mile
Wróciliśmy do szkoły

1 komentarz: