poniedziałek, 29 marca 2010

Korepetycje - chemia, język niemiecki, czyli zabawa na całego


Rozdział XIII
Korepetycje


Z nauką było ciężko
I miałem ochotę wielką
Zerwać z nią
I iść stąd gdzieś
Rodzice więc
Wysłali mnie na korepetycje w mig
We wcześniejszych latach
I to jest prawda
Najpierw na chemię
Której nie lubiłem wielce
Chodziłem do domu
Pani w ładnym stroju
Już po paru lekcjach
Panowała wesołość wieczna
Jeszcze się trochę uczyłem
Jednak poczucie rzeczywistości straciłem
Gdy pewnego dnia
Miła Izunia

Schyliła się nad zeszytem
A ja zaglądałem w jej dekolt skrycie
Była bez biustonosza
I miała pożądanie w oczach
Chociaż rozum protestował
I kazał mi zimną krew zachować
Postawiłem wszystko na jedną kartę
Choć przypuszczałem że mogę mieć życie marne
Jednym szybkim ruchem
Pozbyłem się jej bluzki dumnie
Udawała zaskoczoną
Lecz służyła pomocą

Ponieważ była szanowaną żoną i matką
Więc przejmowała się wpadką
Jednak bardzo często
Podczas indywidualnych lekcji
Kiedy mi coś tłumaczyła
Trzymałem i głaskałem ją po cycach
Wraz z końcem trzeciego roku szkolnego
Znikła przyczyna kłopotu mojego
Zakończyłem edukację chemii
I nadszedł czas rozstań wielkich
Pożegnaliśmy się normalnie
Bawiąc się wspaniale
Nie targały nami jakieś żale
I nie złorzeczyliśmy sobie wcale
Przecież to nie była miłość
Tylko jakaś inność
Więc jedne korki miałem z głowy
I musiałem inne przeżyć
Jakieś głupoty z fizyki i niemieckiego
Którego było pełno
Do tej pory właśnie
Nie czułem się marnie
Jednak w czwartej klasie
Kiedy czekałem aż serce zaśnie
Zauroczyłem się w profesorce od niemieckiego
Co było przyczyną kłopotu mojego
Starałem się to sobie wybić z głowy
I kompromitacji nie dożyć
Nie mogłem się powstrzymać
I zacząłem jej wiersze wysyłać
Pierwszy zostawiłem niby przypadkowo
Może brzmiał trochę złowrogo

“Życie - czy ma jakiś sens
Bo dla mnie nic nie warte jest
Człowiek nie może mieć
Tego na co miałby chęć
Żyję tutaj lat parę
A nacierpię się nad miarę
Miłości prawdziwej już nie znajdę
Bo po poprzednich gorycz mnie już ogarnia
Nie mogę robić co chcę
Gdyż los rzuca mnie
jak wiatr śmieć
A zatem po co dłużej żyć
Przecież co noc chce mi się wyć
Nie ma nawet nadziei na jutro
Gdyż jak to mówią życie jest bajką okrutną
Komu mam więc dziękować za życie
Skoro nawet rodzicom nie chciało się pomyśleć
Jak skutecznie pożegnać mnie z życiem
Będąc już raz na progu śmierci
Nie boję się jej objęci
Gdyby wtedy była sprawna i dokładna
Nie miałbym kłopotów wcale
I według wiary leżał na polanie
Lecz to się nie stało i basta
A rzeczywistość jest straszna
Zostaje zatem jedno wyjście
Które niekiedy bywa słuszne
Kiedy wypali się we mnie
Iskierka nadziei
Pójdę w otchłań zieleni
I już za parę lat
Nikt nie wspomni mnie z was”

Bardzo się nim przejęła
I go sobie do serca wzięła
Pytała mnie
Czy nie chcę żyć wnet

Zbliżały się święta
I była swoboda wielka
Rodzice mnie już pilnowali
I do zrozumienia dawali
Że nie zostanę sam
I z samobójstwem sobie rady nie dam
Powiem szczerze że o nim myślałem
Gdyż się matury bałem
Ale to był tylko jeden z powodów
Dla których się chciałem otruć
Nadal myślałem o Dorotce
O jej ciotce
O tym że się przyczyniłem do ich śmierci
I że mnie sumienie wierci
Wspominałem również Madzie
I przeżyte z rodziną waśnie
Przeliczałem swoje miłostki
I widziałem ile jest podłości
Nie chciało mi się żyć
I na tym świecie być
Jednak profesorka zaprosiła mnie
I poszedłem do niej wnet
Przyniosła czekoladę i herbatę
Oraz pełną tacę
Rozmawialiśmy o życiu
I w grobie gniciu
Powiedziałem jej
Że już dwa razy chciałem zabić się
Leżałem na progu śmierci
I już byłbym trupem wiecznym
Nie chciała uwierzyć
Choć zapewniała że mogę jej zawierzyć
Na koniec obiecałem jej że na studniówce spotkamy się

2 komentarze:

  1. też bym poszedł na takie korki :)
    masz jej adres. może jeszcze udziela :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ja bym poszedł na takie z francuskiego.

    OdpowiedzUsuń