piątek, 7 maja 2010

Miłość, związek, małżeństwo, śmierć i piekło osamotnienia

Rozdział XVII
Miłość Ślub Śmierć



Spotkałem dziewczynę
Dla której się zmieniłem
Na imię miała Dorota
I była dla mnie cenniejsza od złota
Od razu przypadliśmy sobie do gustu
Choć nie tak od razu chcieliśmy smak miłości czuć
Wciąż rozmawialiśmy o śmiesznych sprawach
I włóczyliśmy się po zabawach
Tylko czasem nad naszym szczęściem pojawiały się chmury
I musieliśmy się smucić
Ona nie miała rodziców bo zmarli
A moi chcieli mnie zabić

Tak szybko razem nam mijał czas
I wciąż widziałem ją w snach
Chodziłem na wykłady
Choć w myślach chciałem się w doktora bawić
Studiowałem ciężki przedmiot
I różnie mi szło
Jednak wiedziałem że w każdej chwili
Będziemy dla siebie mili


Pamiętam jak na początku
Nieśmiałość dała nam się odczuć
Poznaliśmy się w McDonald’s
Choć właśnie wychodziła
Jednak pod jakimś pretekstem wróciła
Przysiadła się do mnie
Czyniąc pierwszy krok
Nie wierząc w bzdurny przesąd
Pierwsze rozmowy były luźne
Ale na pewno nie nudne
Z czasem się lepiej poznaliśmy
I już o dość poważnych sprawach rozmawialiśmy
Dowiedziałem się że jej rodzice zginęli
Choć dość duży majątek mieli
Zaprosiła mnie do siebie
I czułem się jak w niebie
Ponieważ mieszkałem w akademiku
To nie musiałem się rodzicom tłumaczyć
Mogłem przesiadywać u niej całe ranki
Choć czasem musiałem z nauką walczyć
Nasza znajomość trwała już trzy miesiące
I wciąż mieliśmy plany kwitnące
Byliśmy bardzo szczęśliwi
I niektórzy nam tego zazdrościli
Jednak się tym nie przejmowaliśmy
I w wielkiej miłości żyliśmy
Kochałem i czułem się kochany
Czego przez całe życie nie zdołałem wymarzyć
Rozumieliśmy się bez słów
I czytaliśmy w swych myślach jak z nut
Wiedziałem kiedy jej przytulenie
Oznaczało potrzebę
Bycia blisko
A nie zabawę w łóżku szybką
Wiedziała że niczego od niej nie wymagam
I dzisiejszego świata
“dowodów miłości” nie składam
Mieliśmy takie same zasady
I nie uważaliśmy seksu
Za nić zabawy
Był dla nas czymś więcej
Uzupełnieniem naszych miłosnych uniesień
Nie obawiała się przy mnie rozebrać
Bo wiedziała że nie będę ją siłą brać
Często się razem kąpaliśmy
I w odprężeniu o swych smutkach zapominaliśmy
Wypytywała mnie o mych rodziców
Chcąc nasze relacje wyczuć
Wiedziałem że nie ma własnych
Więc chciałem opowiedzieć jej kilka baśni
Lecz od razu to wyczuła
I do mówienia prawdy mnie zmusiła
Była taka słodka
Nawet gdy się złościła
I mnie na żarty wałkiem biła

W domu nic o niej nie mówiłem
By nie psuć atmosfery i tak nie miłej
Choć wyczuwali że jestem jakiś inny
To nie potwierdzałem ich myśli
Co prawda nieraz pragnąłem powiedzieć
Tym bardziej że chciałem ją za żonę mieć

Jednak do ślubu nam się nie śpieszyło
Bo życie i bez tego upływało nam miło
Niestety zbliżał się koniec roku
I do egzaminów trzeba było się pokuć
Trochę się krzywiła
Gdy w akademiku czasem spędzałem noc
Choć nic nie mówiła
To taką dziwną minę robiła
Mówiła też
Po co uczę się
Przecież jestem bogata
I w tobie zakochana
Nie wiedziałem co odpowiedzieć w takich chwilach
Ale w końcu jakoś te spory łagodziła

Egzaminy się skończyły
I zaliczony był pierwszy rok fizyki
Radości nie było końca
I pierwszy raz przydarzyła nam się noc upojna
Jej piękne ciało mnie do niej przyciągało
Zbliżały się nasze wargi
I dążyliśmy do tego by być nadzy
Nasze ręce błądziły
By się w miłosnym uścisku kręciły
Osunęliśmy się na łóżko
By się cieszyć radością złudną
Miękkości jej piersi
Nie zapomnę na czas wieczny
Pocałunki były takie gorące
I pieszczoty językiem tak podniecające
Moje ręce wędrowały po jej ciele
By znaleźć to najważniejsze wgłębienie


Jednak nadeszły wakacje
I wiedzieliśmy że rozstanie się zacznie
Tęskniłem wciąż za nią
Choć czasem gdy jechałem z towarem
Udawało mi się wpaść na śniadanie
Choć dość często się przytulaliśmy
To jednak tej nocy jakoś nie powtórzyliśmy
Nie rozmawialiśmy na ten temat
Jakby seks był nic nie wart
Nie stroniła od pieszczot
Ale na większy luz nie przeszła
Nie miałem jej tego za złe
Choć dziś wiem że
Nadzieję durną miałem
Iż będziemy mieli na to jeszcze czas
Gdy połączy nas obrączek blask

Tak więc mijały wakacje
A my mieliśmy tylko czas by wykąpać się w wannie
Na szczęście rodzice moi pojechali do Krymu
Więc mogła parę dni zmiatać z mych oczu resztki snu
Pojechaliśmy na Sielpię
Gdzie bawiliśmy się świetnie
Pływaliśmy na rowerze
I zwiedzaliśmy wyspy wszelkie
Pogoda była świetna
Słońce padało na jej piękne ciało
Wiele kropel wody po jej włosach spływało
Fale uciekały spod jej stóp
By nie zraniła się o jakiś drut
Jej strój kąpielowy
Choć nowy
Mało zasłaniał
I wielu nurków łapał zawał

Poszliśmy raz do Egipcjanki
By przy jakiejś muzyce zatańczyć
Gdy pokazała mi się w swej kreacji
Mało nie zwaliłem się z nóg
Wiedziała że bardziej działają na mnie dziewczyny
Które mają strój miły
Niż te które nagie chadzają gdzieś
Suknia długa aż do ziemi
I dekolt dość wielki
Buty na wysokim obcasie
I włosy uczesane bardzo ładnie
Kiedy weszliśmy na salę
Z nią nie wytrzymywały konkurencji dziewczyny żadne
Faceci jakoś dziwnie się patrzyli
I niewesołe mieli miny
Gdy tańczyliśmy
Czułem na sobie spojrzenia wszystkich

Lecz musiała odjechać
I tylko w snach mogła zostać
Bo rodzice wrócili
I gdyby ją zastali byli by źli

Na szczęście nadszedł październik
I znów mogliśmy się sobą cieszyć
Rozmowy kończyliśmy późno w nocy
Ledwo widząc na oczy
Zaczęliśmy się zastanawiać nad przyszłością
Bo chcieliśmy przejść przez życie z radością
Robiliśmy plany
I o ślubie zaczęliśmy marzyć
Więc zaplanowaliśmy zaręczyny
Na termin bardzo miły
Miały to być święta
A ślub w Sylwestra
Dorotka miała znajomego księdza
Który bez zbędnych formalności
Udzielił by go nam

Cieszyliśmy bardzo się
I wszystkie smutki odchodziły precz
Miałem powiedzieć rodzicom
Że znalazłem swą miłość
Byłem szczęśliwy
I nawet dla ludzi mi nieprzyjaznych miły
Kochałem cały świat
I chciałem wciąż śpiewać
Najukochańsza ma
Miała mi syna dać
Miałem wszystko co do szczęścia było mi trzeba
Odnalazłem drugą część z mego drzewa

Liczyliśmy ile gości trzeba zaprosić
I gdzie weselisko urządzić
Lecz nagle
Zasłabłem
Dorotka powiedziała
Że była na badaniach
Lekarz wykrył na piersi jakiś guz
I trzeba prześwietlenia zrobić cóż
Miałem nadzieję że to nic poważnego
I nic nie zakłóci naszego szczęścia wielkiego
Jednak stało się
Okazało się
Że to rak
I niewiele medycyna do zaoferowania ma
Jedyna nadzieja to
Pierś odciąć
Dorotka bardzo przeżywała
I śmierci się bała
Pocieszałem ją jak tylko mogłem
Jednak wśród takich nieszczęść
Z podniesioną głową nie mogłem przejść
Płakałem wciąż
Studia poszły w kąt
Chodziłem codziennie do szpitala
By patrzeć jak niknie w mych oczach nadzieja
Choć starałem się ją pocieszać
I na los nie narzekać
To wiedziałem że to nic nie pomoże jej

Po amputacji piersi
Już nie dawano takich szans na przeżycie pewnych
Tłumaczyli się że są przeżuty
I na jej cierpienie byli głusi
Dorotka wciąż błagała mnie
Abym nie opuszczał jej
Chciała ze mną żyć
Choć bała się że bez piersi nie będę chciał jej

Czasem zdawało się
Że powraca do zdrowia
I nasze marzenia jeszcze świat pozna
Mówiła dość sensownie
I żartowała czasami nawet sprośnie
Jednak na święta musieliśmy się rozstać
Choć wiedziałem że powinienem przy niej pozostać
Byłem załamany
I nie wiedziałem jak sobie poradzić
Często dzwoniłem do szpitala
By dowiedzieć się jaka jest prawda
Dwa razy rozmawiałem z Dorotką
I jak zwykle mówiła słodko
Błagałem Boga by zmienił plany
I pozwolił nam się pobrać
Bo się kochamy

Święta minęły
I wróciłem do starej biedy
Dowiedziałem się
Że już nic nie uratuje jej
Zostało jej z miesiąc życia
Nie ma co ukrywać

Nie wiedziałem co zrobić
Czy się na zawsze położyć
Poszedłem do Dorotki
Niewiele zostało z dawnej Dorotki
Zniszczona chorobą
Bez jednej piersi
Bez ślicznych długich włosów
Bez życia w oczach
Bez radości
Bez ...

Stałem nad nią
Dla mnie wciąż ładną
Spojrzała się na mnie wzrokiem pełnym łez
I smutnym głosem spytała
Czy za żonę mnie chcesz
Stałem osłupiały
I zbaraniały
Powiedziała że nasz ślub niedawno miał odbyć się
Zrozumiałem że jedyną rzeczą jaką mogę dla niej zrobić
To ożenić się z nią
Pojechałem po księdza
I odbyła się ceremonia weselna
Za obrączki służył pierścionek i sygnet
I choć taki ślub nie był nawet w mym śnie
To wiedziałem
Że i tak najlepsze chwile zmarnowałem
Nie korzystałem z życia
I z możliwością z Dorotką bycia
A teraz za weselny obiad
Robiła zupa szczawiowa
Były ziemniaki i mielony

To był ślub nie wesele
Jakich wiele

Miałem piękną młodą żonę
I perspektywę życia na tym łez padole
Noc poślubna
Była jak wyrocznia trudna
Tej to nocy
Dorotka odeszła do wieczności
Wybiegłem ze szpitala
By zginąć z rana
Jednak się opamiętałem
Bo zrozumiałem
Że muszę przygotować pogrzeb
I załatwić sprawy po zmarłej żonie

Tak skończyła się piękna miłość

W sercu został ból
I życia trud

1 komentarz:

  1. daj sobie spokój. nie zostaniesz uznanym poetą. takie ckliwe teksty sprzedaja sie tylko w harlekinach

    OdpowiedzUsuń